sobota, 28 lutego 2015

140. "Wiolonczela" Rozdział III


 Piękne sny nie opuszczały mnie przez całą noc. Barwne płatki śniegu sypały się z nieba i pokrywały wszystko wkoło, w mym wyimaginowanym świecie. Każdy krok, każdy oddech, zdawały się trwać nieskończenie długo, jakby spacer po tym barwnym śniegu miał się nigdy nie skończyć. Ale nie przeszkadzało mi to. W tym świecie chciało się żyć.
Łomot.

Czym prędzej otworzyłam oczy i odskoczyłam od okna przerażona. Serce waliło mi jak oszalałe. Co to za hałas?! Obraz przed oczyma rozmazywał się, przez moje niewyspanie i łzy, które przygotowywały się do ucieczki z mych oczu. Potarłam je wierzchem dłoni, delikatnie przy tym podrażniając i spojrzałam w stronę okna. Zero rozbitych szyb, zero ognia, a na dworze raczej nie szalał huragan. Co mnie tak wystraszyło?
Niepewna podniosłam się z podłogi i potarłam obolałe ramię. Auć… Musiałam w coś nieźle się uderzyć. Podeszłam do okna, uważając, by nie wykonywać zbyt gwałtownych ruchów. Jeśli tam, za oknem, jest jakieś dzikie zwierzę, albo co gorsza, napastnik, to w każdej chwili może się na mnie rzucić i bez ostrzeżenia wbić pazury bądź nóż w gardło. A jakoś nie uśmiechało mi się umrzeć w wieku siedemnastu lat. Oparłam dłonie na parapecie i zerknęłam za okno. Nic. W pobliżu ani żywej duszy. W takim razie… Co mogło mnie wyrwać ze snu? Stęknęłam, pocierając raz jeszcze oczy. Jedno z nich delikatnie piekło, najwyraźniej miałam w nim zagubioną rzęsę. Dopiero po chwili dojrzałam ciemny kształt, odstający od bieli śniegu. Zaraz zaraz, to był ten sam człowiek, co wczoraj. Tylko jakim cudem narobił tyle hałasu w pojedynkę? Ciekawość wygrała ze zdrowym rozsądkiem. Przebrałam się w cieplejsze ubrania i na paluszkach wyszłam z domu, starając się nie robić hałasu i nie zbudzić mojej mamy.
*
- Mamo, mamo, gdzie jest Tatuś?
- Zaraz powinien wrócić.
- Zaraz?
- No może nie zaraz…
- To kiedy?
- Kiedyś. Kiedyś wróci. A jeśli on tego nie zrobimy, to my przespacerujemy się do niego, dobrze?
*
Chłód. Wszechogarniający chłód. Moje ciało zaczęło drżeć. Mruknęłam coś cicho, jakby sama do siebie, otwierając z lekka oczy. Powieki odmawiały współpracy, ale w jakiś sposób udawało mi się ich nie opuścić. Zamiast poszarzałego sufitu, ujrzałam błękit nieba. Po chwili dobiegł do mnie wrzask, ale w szoku nie potrafiłam zareagować. Leżałam tak, z podkulonymi nogami, oddychając miarowo. W tym momencie przypominałam ranne zwierze, które nie ma siły na podniesienie się na nogi, a jedynym co mu pozostało, jest leżenie i czekanie. Ale na co ja czekałam? Na… Śmierć?
 - Hej, ty! Wszystko w porządku?!
Zamrugałam kilka razy. Dreszcz przebiegł przez moje ciało, gdy ujrzałam parę błękitnych oczu. Ich kolor zdawał się być tak niewyobrażalnie piękny… Nawet wspanialszy, niż niebo. Nie jestem pewna, dlaczego tak sobie pomyślałam. Nie. Ja sobie tak nie pomyślałam. Ja poczułam to w głębi serca.
Zszokowana wpatrywałam się w te oczy, nie chcąc odrywać od nich wzroku. Dopiero po jakimś czasie (nie mam pewności, ile tak wpatrywałam się w te oczęta), skupiłam się na ich właścicielu, a dokładniej jego twarzy. Młody mężczyzna, o pociągłej twarzy i wyraźnie zarysowanych kościach policzkowych. Mrużył oczy, delikatnie marszcząc przy tym swoje grube brwi. Wydawało mi się, że na szczęce dostrzegam rzadki zarost, ale nie potrafiłam się skupić na takich szczegółach, gdy wyżej czekały na mnie niebieskie oczęta. Rozwichrzone, jasne blond włosy, niesfornie odstawały pod różnymi kątami, a część kosmyków opadała na oczy.
Nie ukrywam, żaden mężczyzna z naszej wioski nigdy nie wywarł na mnie tak piorunująco dobrego wrażenia, jeśli chodzi o wygląd. Choć może to te oczy tak mnie oczarowały…
Z wielkim wysiłkiem uniosłam prawą dłoń i powolnie wyciągnęłam ją w stronę twarzy nieznajomego. Ostrożnie oparłam chłodne palce na policzku i po pogładzeniu go, po raz kolejny usnęłam. 

~Victoria Blanc

4 komentarze:

  1. Mam dosłownie łzy w oczach po przeczytaniu tego rozdziału, Victorio i niezbyt wiem, co powinnam teraz powiedzieć, więc może napiszę tylko tyle, że jestem pod ogromnym wrażeniem całego tego opowiadania...

    OdpowiedzUsuń
  2. Super, że zwróciłaś uwagę na uczucia głównej bohaterki, ponieważ bardzo często, pisząc jakiekolwiek książki, się o tym zapomina. Ty tego nie pominęłaś, co oznacza tylko to, że szanujesz swych bohaterów i o nich dbasz. A rozdział jest po prostu genialny, z biegiem czasu "Wiolonczela" staje się coraz lepsza :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie chcę jakoś specjalnie porównywać do siebie rozdziałów tego opowiadania, ale moim zdaniem to właśnie ten jest najlepszy. Jest w nim bardzo dużo akcji, co naprawdę jest trudne, jeśli chodzi o pisanie na taki temat jaki podjęłaś. Bardzo dobra robota !

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadzam się z wszystkimi powyższymi komentarzami, które zostały już wcześniej tutaj napisane. Ten rozdział jest zdecydowanie najlepszy spośród wszystkich tych umieszczonych na waszym blogu. "Wiolonczela" na pewno będzie hitem, jeśli utrzymasz ją na takim samym poziomie, na jakim jest właśnie teraz.Już teraz chciałabym przeczytać kolejny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń