sobota, 19 lipca 2014

40. "Skrzypek" - Rozdział 1

W tym życiu udało mi się go spotkać tylko kilka razy. Nie wspominam już nawet o tych spotkaniach w moich snach, które gościły u mnie każdej nocy. Czasami nawet dziwiłam się, że jestem na tyle odważna, aby w ogóle o nim marzyć. Kim była ta tajemnicza postać? 


Nazywał się Matthew Gwiazdowski i był jedną z tych osób, która potrafiła cieszyć się tym wszystkim, co ma. Nigdy nie zastanawiał się nad swoim losem i dlaczego tak właśnie się stało, że nie opływa w luksusy, nie mieszka w ogromnej rezydencji, a szafki w jego domu z reguły świecą pustkami. Można by powiedzieć, że to dziwak. Bo kto normalny przyjąłby te trzy fakty tak spokojnie ? Raczej nikt. Matthew był opanowany, ale mimo tego bardzo łatwo można było go wyprowadzić z równowagi. Czasami bywał impulsywny, co wzbudzało we mnie mały strach. Jak można było się domyślać, młodzieniec nie pochodził wcale z bogatej rodziny. Jego matka, Liza, była krawcową, ojciec zaś zmarł kilka lat temu na gruźlicę. Chłopiec miał również młodszego brata – Corneliusa, który potrzebował specjalnej opieki. Od urodzenia był on niewidomy i była to jedyna rzecz, której Matthew nie mógł pojąć. Jego brat nigdy nie zobaczył koloru nieba o północy i nie dostrzegł piękna w kolorowych tulipanach rosnących gdzieś na odległej polanie. Po śmierci swojego ojca, szesnastolatek wiedział, że teraz on stał się głową rodziny i musi bezwzględnie zarabiać na jej utrzymanie. Nie był on zdolny do dźwigania potężnie ciężkich tobołów czy roznoszenia mleka do domów bogaczy. Postanowił zająć się nie czym innym jak muzyką.

Otóż to.

Widzę teraz zdziwienie w waszych oczach, bo w istocie było to niespodziewane. Matthew już od dzieciństwa był zainteresowany muzyką. Jako małe dziecko próbował swoich sił w grze na flecie. Dopiero na swoje dziesiąte urodziny otrzymał coś, co sprawiło, że już na zawsze pozostawał uśmiechnięty – skrzypce. Kochał je całym swoim sercem i był im w stanie poświęcić swoje życie. Kiedy na nich grał… To był raj dla słuchaczy. Wtedy nawet on sam przenosił się w miejsce piękne i wyśnione świecące najjaśniej z wszystkich. Za każdym razem, gdy przestawał grać, prosiłam go, aby robił to dalej. Potrafił w jednej chwili mnie zahipnotyzować tą śliczną i soczystą melodią wypływającą z jego skrzypiec. Uwielbiałam go za to.

Uwielbiałam go za to, że pozwalał mi zapomnieć o szarej rzeczywistości panującej za oknem. Więc aby zarobić na rodzinę, każdego dnia stawał na rogu ulicy Rosenstraβe i Freibergerstraβe i grał wszystkim przechodniom, którzy powtarzali swoją codzienną rutynę. Niektórzy ludzie otwierali swoje serca na jego muzykę, przystawali, wrzucali kilka monet i mówili, że nie każdy człowiek rodzi się z takim potencjałem i, że Matthew powinien zapisać się do miejscowej orkiestry. Inni z kolei mijali go bez słowa, pokazując swą obojętność. I gdy tylko chłopiec skończył pracę, pakował skrzypce w futerał, zawieszał go na ramieniu i ruszał przed siebie żwawym krokiem, aby jak najszybciej dojść do domu. Wiosna 1943 roku zapowiadała się pięknie. Nawet wojna wydawałaby się toczyć gdzieś za grubym murem, którego nie sposób było w żaden sposób zniszczyć. Ludzie czuli się bezpiecznie. Widziałam w ich oczach, że nawet okrucieństwo wojny wyglądało na odrobinę mniejsze. We wszystkich parkach na nowo rozkwitały kwiaty, dzieci częściej wychodziły na ulice, by skosztować coraz to cieplejszego powietrza, kobiety rozglądały się za sukienkami i wytwornymi smokingami dla swoich mężów, a starsi ludzie chodzili na spacery w słomkowych kapeluszach, dzierżąc w ręku wiklinowe koszyki.

Obserwowałam ich wszystkich.

Obserwowałam ich wszystkich i widziałam, że to właśnie Matthew chłonie ten cudowny dzień najbardziej. Uśmiech od ucha do ucha wcale nie ustępował malutkim troskom, które udało mu się zdusić gdzieś w sobie. Dzwony kościołów zaczęły bić głośno, a słońce powoli chowało się za horyzontem, gdy Matthew otworzył ciężkie drewniane drzwi od jego kamienicy i wszedł  na korytarz. Przed drzwiami czekała już jego matka. Mimo tego, że była bardzo zmęczona po całym dniu pracy, na jej twarzy gościł promienny uśmiech. Miała jasnobrązowe włosy, na których związała własnoręcznie uszytą bladoróżową chustę. Pod poplamionym fartuszkiem założyła długą, ciemnogranatową sukienkę lekko pozbawioną swojego dawnego intensywnego koloru. Na jej twarzy można było dostrzec kilka zmarszczek, które świadczyły o tym, że wiele w swoim życiu już przeżyła. Były to chwile wypełnione zarówno smutkiem jak i błogą radością, a czasami niepokojem o kolejny dzień. Oczy miała koloru przypominające mi świeżo zasiane żyto. Widziały one mnóstwo, ale były ciepłe i przecudowne. Na widok swojego syna wchodzącego po schodach powiedziała :

- Cieszę się, że już jesteś, kochanie. Wejdź proszę. Właśnie nastawiłam kolację. Chciałam, żebyś zjadł jeszcze ciepłą – i otworzyła przed nim drzwi, wpuszczając również mnie do środka.

Matthew wchodząc do pomieszczenia, ucałował swoją matkę w policzek. Dom Gwiazdowskich nie był wcale luksusowy, a nawet wręcz przeciwnie. Swoim wyglądem przypominał mi małą, obskurną izdebkę z kuchnią, łazienką i dwoma skromnie wypełnionymi pokojami. Jednak ja odwiedzając ich dobrze wiedziałam, że to nie wystrój domu świadczy o tym, jak się tam dzieje. Oglądałam już wiele domów i nauczyłam się, że można mieszkać w ogromnych pałacach i nie mieć do kogo otworzyć ust, aby przeprowadzić wspólną rozmowę. Tylko ściany ich domu wiedziały ile rodzina Gwiazdowskich wypowiedziała tutaj słów. Ile symfonii na skrzypcach zagrał Matthew, ile nieprzespanych nocy miała za sobą ich matka i ile łez uronił Cornelius błagając o choć jedną minutę przywrócenia wzroku. Tylko one to wiedzą.

Chłopiec wszedł do kuchni, w której roznosił się piękny zapach zupy, usiadł na krześle i złapał za rękę swojego młodszego brata.

- Już jestem, Cornelius. Już wróciłem- wyszeptał.

Oczy Corneliusa błądziły po całym pomieszczeniu, nie mogąc napotkać na swojej drodze obrazu jego brata. Wreszcie kąciki jego ust powędrowały do góry i na jego twarzy pojawił się tak długo wyczekiwany uśmiech.

- Na pewno grałeś cudownie, Matthew. Jestem tego pewien. Ludzie powinni być tobą zachwyceni. Bo są, prawda ? – na jego twarzy cały czas gościł uśmiech.

-Są, są – roześmiał się młodzieniec – Widzę, że z dnia na dzień są coraz bardziej oczarowani moją grą.

Chłopiec podniósł oczy do góry i wsłuchał się w  jakże smutną odpowiedź brata.

- Och, Matthew – westchnął głośno Cornelius – Szkoda, że nie mogę grać tam razem z tobą. Tworzylibyśmy razem zgrany zespół. Ty grałbyś na skrzypcach, a ja znalazłbym sobie jakiś inny instrument.  Mogłoby być cudownie.

Zauważyłam, że po tych słowach, młodszy brat skrzypka wyraźnie posmutniał. Tęsknota za nierzeczywistym wyglądem świata go przerastała. Dostrzegłam jednak, że Matthew miał w sercu jeszcze garść tego, co idealnie przydało się właśnie w tym momencie- garść nadziei.

- Nie martw się, Corneliusie. Jestem pewien, że pewnego dnia zagramy wspólnie. Tylko ty i ja. Będziemy tworzyć zgrany zespół – młodzieniec ścisnął mocniej rękę brata, przekazując mu odrobinę nadziei. Została ona jak najszybciej wchłonięta do jego umysłu, bo już po chwili Cornelius znów był szczęśliwy.

- Czy wiesz kiedy to w ogóle nastąpi ? – zapytał.

Oczywiście, że Matthew tego nie wiedział. Ale kiedyś to nastąpi. Przed moimi oczami pojawiła się nagle wizja szczęśliwych braci grających razem. Pewnego dnia na pewno się ziści.

Ale nie martwcie się.

To nie nastąpi już na tym świecie.

- A któż to wie ? W dzisiejszych czasach nie możemy być pewni nawet jutrzejszego dnia. Ale kiedyś na pewno. Zobaczysz, braciszku.

Zapewne dalej prowadziliby ze sobą tę rozmowę, gdyby nie to, że ich matka, Liza, postawiła na stole kolację, która pachniała wspaniale. Pokusiłam się nawet o jedną łyżkę zupy. Była iście wyśmienita. Matthew  szybko zabrał się za jedzenie, aby jak najszybciej nakarmić spragniony żołądek, a Liza usiadła bliżej Corneliusa, aby mu pomóc. Jedli przez chwilę w milczeniu, gdy po chwili kobieta powiedziała :

-Matthew, kochanie, wiem że nie lubisz kiedy zadaję ci to pytanie, ale czy naprawdę nie chciałbyś z powrotem wrócić do szkoły ?

Chłopiec odłożył łyżkę na talerz i podniósł głowę tak, aby mógł spojrzeć prosto w oczy swojej matce. Jego przygoda ze szkołą zakończyła się po śmierci ojca. Matthew po prostu zaczął pogarszać swoje wyniki w szkole i został z niej wyrzucony w mgnieniu oka. Poza tym ja, jako osoba, która może zapanować nad wieloma rzeczami na tym świecie, nie mogłabym patrzeć jak taka artystyczna dusza przesiaduje osiem godzin w szkolnej ławce. Dlatego nie lubił, kiedy jego matka go o to pytała. Przypominała mu wtedy o traumatycznych wydarzeniach związanych ze śmiercią ojca. Zawsze wtedy próbował on przywołać w swoich myślach obraz jego twarzy i zastanawiał się nad tym, co powiedziałby gdyby wciąż żył. A ja wtedy posyłałam do jego serca ciche słowa, przepełnione wielką prawdą. Jego ojciec go kochał i akceptował każdą jego decyzję. Chłopiec zdobył się wtedy na kilka słów, które doszczętnie poruszyły moje serce.

- Mamo, dobrze wiesz, że nie jestem stworzony do przesiadywania całymi dniami z nosem w książkach. Skrzypce i muzyka są całym moim życiem. – odparł.

Liza rozumiała swojego syna, dlatego odczuwała w sercu wewnętrzny spokój. Wiedziała, że pozbawiając go muzyki, pozbędzie go życia.

A na to ja nie mogę pozwolić. Matthew jest zbyt cenny, żeby umrzeć tak młodo. Choć  ta historia nauczy was jednej ważnej rzeczy :

Nawet ja nie jestem z wami do końca szczera.

Matka Matthewa była bardzo bystrą i poczciwą osobą, a takich ludzi nie spotykam często na ziemi. Po kolacji i długich rozmowach, przychodziła noc i wszyscy szli spać. Jednak skrzypek, zanim to uczynił, odsłaniał firanki w oknie jego pokoju i obserwował gwiazdy, czekając na tą jedną, która zacznie opadać na ziemię, aby mógł pomyśleć życzenie. Dostrzegłam wtedy w jego oczach radość, pomieszana z nutą nadziei, której bezustannie szukam. A później kładł głowę na miękkiej poduszce, pozwalając mi wejść w jego najskrytsze, cudowne sny.

~Kate Moore

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz