środa, 30 lipca 2014

51. "Skrzypek" - Rozdział 8


Czy Giselle po nim rozpaczała ?
Czy w ogóle była ona zdolna do tego, aby rozpaczać po kimś takim jak Jacob ?
Po osobie tak bezwzględnej, ale posiadającej serce cudowne, jedynie zabrudzone brudną rzeczywistością.
Bo takim człowiekiem właśnie był.
Ten świat nie był dla niego.
Jego serce nie było w stanie się przystosować do panujących tutaj zasad.
I dlatego stał się bardziej dziki.

Musicie wiedzieć, że Giselle wcale nie rozpaczała po Jacobie.
Ale mimo tego w jej sercu pozostała szczypta wszechogarniającego smutku, który rozkazał jej o nim myśleć.
Nie pojawiła się ona również na jego pogrzebie i nie patrzyła jak czarna błyszcząca trumna styka się z gorzką ziemią.
Pojawiła się tam wtedy tylko garstka osób.
Oto jak dużo pozostawił po sobie Jacob odchodząc. Pozostawił po sobie tylko kilkadziesiąt tysięcy na koncie bankowym.
Bo tylko na tyle było go stać.
Widziałam jak jego dusza unosi się nisko nad ziemią i krąży wkoło. Jego oczy płakały, zostawiając krople łez na trawie splamionej niewidzialnymi krokami zmarłych. Rodzice Giselle bardzo długo obwiniali ją o to, że to właśnie ona była powodem dla którego Jacob popełnił  samobójstwo.
Ale czy ona mogła być faktycznie winna tego, że Jacob odszedł ?
Przecież to on wykreował swoją własną rzeczywistość, stawiając na pierwszym miejscu pokaźny worek z pieniędzmi, a nie miłość, która siała zamęt w sercach wszystkich ludzi na ziemi.
Ktoś dziś umrze.
Ktoś dziś się urodzi.
Taka jest kolej rzeczy.
Przebywałam na ziemi już na tyle długo, że zdołałam się zorientować, iż to tylko od ludzi zależy jak zapełnią swój czas na ziemi. A przede wszystkim na ile go wykorzystają.
Widziałam wiele dusz, które przeżyły lat nawet dziewięćdziesiąt bezużytecznie.
Widziałam również kilka dusz, które odeszły kończąc zaledwie piętnaście wiosen i mając w swoim sercu poczucie ogromnego spełnienia.
Jacob sam wybrał i teraz jego martwe ciało tonie w milionach niespełnionych marzeń i złamanych obietnic.
Ono odchodzi.
Matthew dowiedział się o śmierci Jacoba Luftenhofta na rogu ulicy Rosenstraβe i Freibergerstraβe, bawiąc ludzi swoją muzyką. Możecie sobie tylko wyobrazić jak bardzo wtedy się zadziwił.
Sądził, że osoba o tak silnym charakterze jak on, będzie w stanie przetrwać wszystko.
Niestety się mylił.
Jest jeszcze tyle rzeczy, których chciałabym nauczyć młodego skrzypka, a zostało już tak mało czasu.
Tak mało…
Matthew i Giselle każdy dzień spędzali ze sobą w ten sam sposób – spacerowali w blasku wschodzącego słońca, rozkoszowali się muzyką płynącą z wnętrza filharmonii i byli szczęśliwi.
Pamiętam, gdy pewnego grudniowego dnia 1943 roku, Giselle po raz kolejny odwiedziła dom Matthewa. Zobaczyłam wtedy w jej oczach łzy, gdy spostrzegła Corneliusa błądzącego ślepo po całym pokoju. Dotknął wtedy jej twarzy, próbując w swojej wyobraźni utworzyć jej cudowny obraz.
Był takim słodkim i niewinnym dzieckiem, którego jedynym marzeniem było… widzieć.
I mieć oczy, które są w stanie cokolwiek zobaczyć.
Choć przez chwilkę.
Przez jeden króciutki ułamek sekundy. Móc tak beztrosko zobaczyć otaczający go świat.
Nie zdajecie sobie nawet sprawy z tego, ile razy błagałam Boga o przywrócenie mu wzroku.
Ile godzin spędziłam na rozmowach z Nim i modleniu się o to, aby w końcu mógł widzieć.
Ale On zawsze odmawiał.
A ja nie byłam w stanie protestować.
Musicie bowiem wiedzieć, że był On jedyną prawdą, jaką kiedykolwiek spotkałam w całej mojej ziemskiej karierze.
To On mnie stworzył i sprawił, że mogę pokazywać ludziom ich sny.
Pamiętam jak tamtego mroźnego, zimowego i grudniowego wieczora w domu Gwiazdowsky’ch na ciemnozielonym świerku zapaliły się różnokolorowe lampki, a z kuchni dobiegał cudowny zapach świeżo upieczonego piernika.
Matthew grał na skrzypcach, a anielski głos Giselle rozbrzmiewał w uszach Lizy i Corneliusa.
Młodszy brat skrzypka klaskał wtedy głośno w ręce i powtarzał za dziewczyną słowa piosenki. Cudowniejszego widoku nie widziałam jeszcze nigdy. Szczęście obficie tryskało z ich serc i rozlewało się po całym pokoju.
Tak właśnie zapamiętałam tamten grudniowy wieczór.
Niedługo później przyszedł czas na wydarzenie, o którym Drezno mówiło niemalże od roku – premiera najnowszej sztuki Friedricha Neumanna. Filharmonia świeciła tamtej nocy jasno i pięknie, oblewając całe miasto swoim blaskiem, gdy w środku wszystko zapinano na ostatni guzik.
Jasnożółta suknia Giselle była prasowana po raz ostatni, marynarki zakładano precyzyjnie na zgrabne ciała muzyków, a wszystkie perfumy łączyły się w jedną woń.
- To nasz wielki dzień, mój kochany – powiedziała Giselle, kładąc ręce na ramionach Matthewa.
On uśmiechnął się do niej szeroko, przyglądając się jej twarzy uważnie.
Stali na holu, który prowadził na scenę. Krytycy głośno rozprawiali na temat tego, jak pan Neumann wykorzystał potencjał nowych artystów.
- Nasz wielki dzień moja droga – powtórzył Matthew całując Giselle.
Po chwili przybiegł do nich Edward, pokrzepiając ich dusze i powtarzając co chwilę: „Wszystko będzie dobrze, zobaczycie”.
I przyszedł w końcu czas na to, aby pokazać wszystkim Drezdeńczykom popis jego cudownych umiejętności.
Głosy ucichły, a na scenie rozbrzmiały organy, które zwiastowały początek przedstawienia. Wszystkie kontrabasy i wiolonczele dały niesamowity pokaz, rozjaśniając salę pogrążoną w mroku, gdy w końcu grę rozpoczął Matthew.
Sposób, w jaki intonował każdy, nawet najdrobniejszy dźwięk, był nad wyraz bajeczny i sprawiał, że chciałam, aby to wszystko trwało wieczność.
Giselle swoim głosem rozbudziła wszystkich ze snu i otworzyła ich oczy.
Na widowni przepełnionej ludźmi najbogatszymi i najbardziej wpływowymi, dostrzegłam Lizę i Corneliusa kosztujących uczty dla ich uszu.
Dostrzegłam w żytnich oczach Lizy łzy, gdyż wciąż nie potrafiła uwierzyć w to, że to właśnie jej syn stoi tam na scenie i przekazuje innym swój cenny dar.
Ten moment był wyjęty ze snu Lizy, który posłałam do niej kilka lat temu.
Bo któż powiedział, że ja nie istnieję ?
I któż powiedział, że sny, które posyłam ludziom, nigdy się nie spełnią ?
Zapewne ktoś pozbawiony marzeń.
Ktoś, kto nie wie jak to jest wierzyć w coś bardzo mocno.
Oboje siedzieli tam, a Cornelius położył głowę na ramieniu matki.
Co zobaczyłyby teraz jego oczy, gdyby widziały ?
A Matthew grał, grał i grał, wciąż wprawiając ludzi w niemały zachwyt.
Po przeszło półtorej godzinie sztuka się zakończyła, pozostawiając w moim kryształowym sercu pustkę, jaką mogła wypełnić jedynie muzyka i dźwięk skrzypiec Matthewa.
Ludzie zaczęli wstawać ze swoich miejsc i zaczęli klaskać głośno i zuchwale, gwiżdżąc z ogromnego podziwu.
Friedrich Neumann wyszedł na środek sceny i pokłonił się wszystkim. Dostrzegłam na jego głowie może odrobinę więcej siwych włosów, które świadczyły o przemijającym czasie.
Cóż.
On również nie stoi bezczynnie w miejscu i nie spogląda na ludzi z obojętnością.
Gdy tylko czerwona kurtyna powędrowała w dół, Friedrich Neumann podszedł do Matthewa, uścisnął mocno jego rękę i powiedział:
- Od dziś, każdego dnia aż do skończenia świata, będę dziękował Bogu za to, że postawił mi cię na mojej drodze. Jesteś rewelacyjny ! – pan Neumann był tak bardzo podekscytowany, że trudność sprawiało mu wypowiedzenie choć najprostszych słów.
Wiedziałam, że oprócz Boga, w swoim umyśle dziękuje jeszcze jednej osobie.
Osobie, która pokazała mu przyszłość jego filharmonii w jednym śnie, wydającym się trwać wieczność.
Zgadnijcie komu.
Ach tak.
Mnie.
Widziałam jak bardzo serce młodzieńca radowało się w tamtej chwili. I Edward, i Matilda, i Ilsa, i Giselle zaczęli sobie nawzajem gratulować, nie posiadając się ze szczęścia.
Giselle pocałowała wtedy Matthewa prosto w usta i wyszeptała mu do uszu:
- Jesteś moim kochanym skrzypkiem. Na zawsze.
W kilku słowach Giselle potrafiła zawrzeć miliony uczuć kumulujących się w jej sercu.
Zaledwie dzień po udanej sztuce, wszystkie drezdeńskie gazety zaczęły rozpisywać się o Matthewie Gwiazdowskim – człowieku, który całkowicie  odmienił oblicze muzycznego świata. Młodzieniec zaczął grać w restauracjach i na prywatnych imprezach, bo każdy chciał słuchać jego muzyki.
Czy zrezygnował z grania na rogu ulic, które przywykły już słuchać dźwięków jego skrzypiec ?
A czy można zrezygnować z robienia czegoś, do czego jest się już bardzo przywiązanym?
Oczywiście, że nie można.
Dlatego Matthew nie zrezygnował z gry na rogu ulicy Rosenstraβe i Freibergerstraβe i każdego dnia mijał tych samych ludzi, którzy znali jego twarz już na pamięć.
Liza Gwiazdowska nie posiadała się z dumy, widząc swojego syna grającego najpiękniejsze symfonie świata.
Po zimnej i srogiej zimie nadeszła wiosna.
Matthew i Giselle przesiadywali całymi dniami w parkach oraz mlecznych barach, podziwiając przyrodę, która znów budziła się do życia.
Na jesieni zbierali liście oraz kasztany i zanosili je Corneliusowi, aby mógł choć trochę poznać otaczający go świat.
Pory roku zmieniały się, a żadne z nich nie chciało sobie przypomnieć o wojnie z ostrymi kłami i o krwiożerczym spojrzeniu.
Najgorsze było to, że właśnie jej żniwo przypomniało sobie o nich.
Zamknęłam oczy, odetchnęłam głośno i wnet pojęłam wszystko.
Ona już tu była.

       ~Kate Moore

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz