Czy Giselle po nim
rozpaczała ?
Czy w ogóle była ona
zdolna do tego, aby rozpaczać po kimś takim jak Jacob ?
Po osobie tak
bezwzględnej, ale posiadającej serce cudowne, jedynie zabrudzone brudną
rzeczywistością.
Bo takim człowiekiem
właśnie był.
Ten świat nie był dla
niego.
Jego serce nie było w
stanie się przystosować do panujących tutaj zasad.
I dlatego stał się
bardziej dziki.
Musicie wiedzieć, że
Giselle wcale nie rozpaczała po Jacobie.
Ale mimo tego w jej
sercu pozostała szczypta wszechogarniającego smutku, który rozkazał jej o nim
myśleć.
Nie pojawiła się ona
również na jego pogrzebie i nie patrzyła jak czarna błyszcząca trumna styka się
z gorzką ziemią.
Pojawiła się tam wtedy
tylko garstka osób.
Oto jak dużo pozostawił
po sobie Jacob odchodząc. Pozostawił po sobie tylko kilkadziesiąt tysięcy na
koncie bankowym.
Bo tylko na tyle było go
stać.
Widziałam jak jego dusza
unosi się nisko nad ziemią i krąży wkoło. Jego oczy płakały, zostawiając krople
łez na trawie splamionej niewidzialnymi krokami zmarłych. Rodzice Giselle
bardzo długo obwiniali ją o to, że to właśnie ona była powodem dla którego
Jacob popełnił samobójstwo.
Ale czy ona mogła być
faktycznie winna tego, że Jacob odszedł ?
Przecież to on wykreował
swoją własną rzeczywistość, stawiając na pierwszym miejscu pokaźny worek z
pieniędzmi, a nie miłość, która siała zamęt w sercach wszystkich ludzi na
ziemi.
Ktoś dziś umrze.
Ktoś dziś się urodzi.
Taka jest kolej rzeczy.
Przebywałam na ziemi już
na tyle długo, że zdołałam się zorientować, iż to tylko od ludzi zależy jak
zapełnią swój czas na ziemi. A przede wszystkim na ile go wykorzystają.
Widziałam wiele dusz,
które przeżyły lat nawet dziewięćdziesiąt bezużytecznie.
Widziałam również kilka
dusz, które odeszły kończąc zaledwie piętnaście wiosen i mając w swoim sercu
poczucie ogromnego spełnienia.
Jacob sam wybrał i teraz
jego martwe ciało tonie w milionach niespełnionych marzeń i złamanych obietnic.
Ono odchodzi.
Matthew dowiedział się o
śmierci Jacoba Luftenhofta na rogu ulicy Rosenstraβe i Freibergerstraβe, bawiąc
ludzi swoją muzyką. Możecie sobie tylko wyobrazić jak bardzo wtedy się
zadziwił.
Sądził, że osoba o tak
silnym charakterze jak on, będzie w stanie przetrwać wszystko.
Niestety się mylił.
Jest jeszcze tyle
rzeczy, których chciałabym nauczyć młodego skrzypka, a zostało już tak mało
czasu.
Tak mało…
Matthew i Giselle każdy
dzień spędzali ze sobą w ten sam sposób – spacerowali w blasku wschodzącego
słońca, rozkoszowali się muzyką płynącą z wnętrza filharmonii i byli
szczęśliwi.
Pamiętam, gdy pewnego grudniowego
dnia 1943 roku, Giselle po raz kolejny odwiedziła dom Matthewa. Zobaczyłam
wtedy w jej oczach łzy, gdy spostrzegła Corneliusa błądzącego ślepo po całym
pokoju. Dotknął wtedy jej twarzy, próbując w swojej wyobraźni utworzyć jej
cudowny obraz.
Był takim słodkim i
niewinnym dzieckiem, którego jedynym marzeniem było… widzieć.
I mieć oczy, które są w
stanie cokolwiek zobaczyć.
Choć przez chwilkę.
Przez jeden króciutki
ułamek sekundy. Móc tak beztrosko zobaczyć otaczający go świat.
Nie zdajecie sobie nawet
sprawy z tego, ile razy błagałam Boga o przywrócenie mu wzroku.
Ile godzin spędziłam na
rozmowach z Nim i modleniu się o to, aby w końcu mógł widzieć.
Ale On zawsze odmawiał.
A ja nie byłam w stanie
protestować.
Musicie bowiem wiedzieć,
że był On jedyną prawdą, jaką kiedykolwiek spotkałam w całej mojej ziemskiej
karierze.
To On mnie stworzył i
sprawił, że mogę pokazywać ludziom ich sny.
Pamiętam jak tamtego
mroźnego, zimowego i grudniowego wieczora w domu Gwiazdowsky’ch na
ciemnozielonym świerku zapaliły się różnokolorowe lampki, a z kuchni dobiegał cudowny
zapach świeżo upieczonego piernika.
Matthew grał na
skrzypcach, a anielski głos Giselle rozbrzmiewał w uszach Lizy i Corneliusa.
Młodszy brat skrzypka
klaskał wtedy głośno w ręce i powtarzał za dziewczyną słowa piosenki.
Cudowniejszego widoku nie widziałam jeszcze nigdy. Szczęście obficie tryskało z
ich serc i rozlewało się po całym pokoju.
Tak właśnie zapamiętałam
tamten grudniowy wieczór.
Niedługo później przyszedł
czas na wydarzenie, o którym Drezno mówiło niemalże od roku – premiera
najnowszej sztuki Friedricha Neumanna. Filharmonia świeciła tamtej nocy jasno i
pięknie, oblewając całe miasto swoim blaskiem, gdy w środku wszystko zapinano
na ostatni guzik.
Jasnożółta suknia
Giselle była prasowana po raz ostatni, marynarki zakładano precyzyjnie na
zgrabne ciała muzyków, a wszystkie perfumy łączyły się w jedną woń.
- To nasz wielki dzień,
mój kochany – powiedziała Giselle, kładąc ręce na ramionach Matthewa.
On uśmiechnął się do
niej szeroko, przyglądając się jej twarzy uważnie.
Stali na holu, który
prowadził na scenę. Krytycy głośno rozprawiali na temat tego, jak pan Neumann
wykorzystał potencjał nowych artystów.
- Nasz wielki dzień moja
droga – powtórzył Matthew całując Giselle.
Po chwili przybiegł do
nich Edward, pokrzepiając ich dusze i powtarzając co chwilę: „Wszystko będzie
dobrze, zobaczycie”.
I przyszedł w końcu czas
na to, aby pokazać wszystkim Drezdeńczykom popis jego cudownych umiejętności.
Głosy ucichły, a na
scenie rozbrzmiały organy, które zwiastowały początek przedstawienia. Wszystkie
kontrabasy i wiolonczele dały niesamowity pokaz, rozjaśniając salę pogrążoną w
mroku, gdy w końcu grę rozpoczął Matthew.
Sposób, w jaki intonował
każdy, nawet najdrobniejszy dźwięk, był nad wyraz bajeczny i sprawiał, że
chciałam, aby to wszystko trwało wieczność.
Giselle swoim głosem
rozbudziła wszystkich ze snu i otworzyła ich oczy.
Na widowni przepełnionej
ludźmi najbogatszymi i najbardziej wpływowymi, dostrzegłam Lizę i Corneliusa
kosztujących uczty dla ich uszu.
Dostrzegłam w żytnich
oczach Lizy łzy, gdyż wciąż nie potrafiła uwierzyć w to, że to właśnie jej syn
stoi tam na scenie i przekazuje innym swój cenny dar.
Ten moment był wyjęty ze
snu Lizy, który posłałam do niej kilka lat temu.
Bo któż powiedział, że
ja nie istnieję ?
I któż powiedział, że
sny, które posyłam ludziom, nigdy się nie spełnią ?
Zapewne ktoś pozbawiony
marzeń.
Ktoś, kto nie wie jak to
jest wierzyć w coś bardzo mocno.
Oboje siedzieli tam, a
Cornelius położył głowę na ramieniu matki.
Co zobaczyłyby teraz
jego oczy, gdyby widziały ?
A Matthew grał, grał i
grał, wciąż wprawiając ludzi w niemały zachwyt.
Po przeszło półtorej
godzinie sztuka się zakończyła, pozostawiając w moim kryształowym sercu pustkę,
jaką mogła wypełnić jedynie muzyka i dźwięk skrzypiec Matthewa.
Ludzie zaczęli wstawać
ze swoich miejsc i zaczęli klaskać głośno i zuchwale, gwiżdżąc z ogromnego
podziwu.
Friedrich Neumann
wyszedł na środek sceny i pokłonił się wszystkim. Dostrzegłam na jego głowie
może odrobinę więcej siwych włosów, które świadczyły o przemijającym czasie.
Cóż.
On również nie stoi
bezczynnie w miejscu i nie spogląda na ludzi z obojętnością.
Gdy tylko czerwona
kurtyna powędrowała w dół, Friedrich Neumann podszedł do Matthewa, uścisnął
mocno jego rękę i powiedział:
- Od dziś, każdego dnia
aż do skończenia świata, będę dziękował Bogu za to, że postawił mi cię na mojej
drodze. Jesteś rewelacyjny ! – pan Neumann był tak bardzo podekscytowany, że
trudność sprawiało mu wypowiedzenie choć najprostszych słów.
Wiedziałam, że oprócz
Boga, w swoim umyśle dziękuje jeszcze jednej osobie.
Osobie, która pokazała
mu przyszłość jego filharmonii w jednym śnie, wydającym się trwać wieczność.
Zgadnijcie komu.
Ach tak.
Mnie.
Widziałam jak bardzo
serce młodzieńca radowało się w tamtej chwili. I Edward, i Matilda, i Ilsa, i
Giselle zaczęli sobie nawzajem gratulować, nie posiadając się ze szczęścia.
Giselle pocałowała wtedy
Matthewa prosto w usta i wyszeptała mu do uszu:
- Jesteś moim kochanym
skrzypkiem. Na zawsze.
W kilku słowach Giselle
potrafiła zawrzeć miliony uczuć kumulujących się w jej sercu.
Zaledwie dzień po udanej
sztuce, wszystkie drezdeńskie gazety zaczęły rozpisywać się o Matthewie
Gwiazdowskim – człowieku, który całkowicie odmienił oblicze muzycznego świata.
Młodzieniec zaczął grać w restauracjach i na prywatnych imprezach, bo każdy
chciał słuchać jego muzyki.
Czy zrezygnował z grania
na rogu ulic, które przywykły już słuchać dźwięków jego skrzypiec ?
A czy można zrezygnować
z robienia czegoś, do czego jest się już bardzo przywiązanym?
Oczywiście, że nie
można.
Dlatego Matthew nie
zrezygnował z gry na rogu ulicy Rosenstraβe i Freibergerstraβe i każdego dnia
mijał tych samych ludzi, którzy znali jego twarz już na pamięć.
Liza Gwiazdowska nie
posiadała się z dumy, widząc swojego syna grającego najpiękniejsze symfonie
świata.
Po zimnej i srogiej
zimie nadeszła wiosna.
Matthew i Giselle
przesiadywali całymi dniami w parkach oraz mlecznych barach, podziwiając
przyrodę, która znów budziła się do życia.
Na jesieni zbierali
liście oraz kasztany i zanosili je Corneliusowi, aby mógł choć trochę poznać
otaczający go świat.
Pory roku zmieniały się,
a żadne z nich nie chciało sobie przypomnieć o wojnie z ostrymi kłami i o
krwiożerczym spojrzeniu.
Najgorsze było to, że
właśnie jej żniwo przypomniało sobie o nich.
Zamknęłam oczy,
odetchnęłam głośno i wnet pojęłam wszystko.
Ona już tu była.
~Kate Moore
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz