Dodałam do jego snu
szczyptę iskry tak, aby wszystkie marzenia mogły zapłonąć i unieść się najwyżej jak się tylko dało. Młodzieniec
o bajecznych oczach miał wizję. Zobaczył siebie stojącego na wielkim piedestale
w wielkiej drezdeńskiej filharmonii. W ręku dzierżył coś, co ukochał w sobie
bardzo mocno, coś, co nadawało sens jego życiu – skrzypce. Do uszu wszystkich
ludzi zgromadzonych w wielkiej sali
dotarła piękna, słodka melodia. Za każdym pociągnięciem smyczka o struny,
instrument wydawał z siebie tak przepiękny dźwięk, że nawet ja zapomniałam o
tym, że nie powinnam aż tak bardzo zagłębiać się w jego idealne sny. Mijały
godziny, a chłopiec grał i grał, coraz bardziej wciągając widownię w sieć jego
kojącej muzyki. To było po prostu niebywałe.
Nadszedł sobotni ranek,
gdy Matthew się obudził. Słońce wlewało się do pokoju zza otwartego okna. Na
zewnątrz znajdowało się małe targowisko, na którym handlowali zagraniczni kupcy
swoimi nad wyraz drogimi produktami. Mogłam przysiąc, że doszła do mnie cudowna
woń angielskiej herbaty i dostrzegłam błysk świeżo wypolerowanych pereł na
wisiorku. Wokół zgromadziły się dzieci, których nie było stać na ani jedną
rzecz z tego bazarku. Były to sieroty, które musiały przemierzać każdą ulicę
tego miasta zupełnie samotnie. Obok nich przechadzały się również kobiety
ubrane w sukienki o jaskrawych kolorach, które drażniły moje oczy. Pochodziły
one z niezwykle bogatych rodzin i było je stać na wszystko.
Ale czy wszystkie
materialne rzeczy oznaczają szczęście na tym świecie ?
Odpowiedź nie powinna
być dla nikogo zaskoczeniem.
Oczywiście, że nie.
Drezno było miastem
kontrastów. Na ulicach można było dostrzec zarówno bogaczy jak i osoby, które
od miesięcy składają na choćby jeden malutki kawałek chleba. Do której grupy
można było zaliczyć Matthewa ? I czy w ogóle można porównywać jego nadzwyczajnie
piękną duszę z pozostałymi innymi duszami ?
Nie można. Dusza
Matthewa Gwiazdowskiego była bezcenna. A to było piękne.
Chłopiec postawił bose
stopy na podłodze i kolejny dzień rozpoczął z uśmiechem na twarzy, który musi
pozostać już do końca tego dnia. Rozpromieniłam się, gdy dostrzegłam ile
radości kryje się w jego błękitnych oczach. Wyszedł na korytarz i zobaczył, że
jego matki nie było już w domu. Widziałam ją już o piątej rano, gdy wychodziła
z domu i witała kolejny poranek i szła długą i krętą ulicą Lonnelstraβe do
pracy. Nawet w sobotę musiała szyć garnitury, cerować sukienki i poprawiać
mundury wojskowe wysoko postawionych niemieckich żołnierzy. Liza Gwiazdowska
pracowała u Rudolfa Fabera- bezlitosnego aryjskiego bogacza, którego celem było
wyzyskiwanie wszystkich swoich pracowników. Miałam okazję spotkać go już kilka
razy, i uwierzcie mi lub nie, ale był on człowiekiem, którego nigdy nie chcielibyście spotkać na swojej drodze. W
jego jasnych oczach kryło się tyle niepotrzebnej nienawiści, jakiej nawet ja
sama nie byłam w stanie zwalczyć. Na świecie jest jednak wiele serc, których
skruszyć nie warto. Taki był właśnie Rudolf Faber. Zawsze nosił grafitowy
garnitur i czerwony krawat, a na jego piersi widniały najwyższe odznaczenia
państwowe.
Szkoda, że nikt nie
przyznał dotąd jakiejś nagrody dla Lizy za jej pracę o każdy grosz.
Wielka szkoda.
Matthew wszedł do
pokoju, w którym siedział już Cornelius. Jego oczy bezustannie błądziły po
pokoju, próbując cokolwiek zobaczyć. Niestety wciąż miał przed sobą ogromną,
czarną przestrzeń, którą wypełniał tylko smutek i tęsknota za światem, którego
nie dane było mu poznać.
-Matthew, jesteś tutaj
?- zapytał cichym głosem, jakby wyczuwając, że jestem blisko i go obserwuję.
Jego brat cały czas na
niego spoglądał, gdy w końcu rzekł :
-Tak, jestem – i złapał
do ręki zniszczony futerał, w którym znajdowały się jego skrzypce. – Będę
musiał zaraz wyjść –dodał.
W tym właśnie momencie
zobaczyłam jak bardzo jego serce cierpiało, dlatego że znowu musi zostawić
Corneliusa samego w domu w towarzystwie czterech pustych ścian i tysiąca uciekających marzeń. Jego serce krwawiło i wydawało
mi się przez chwilę, że dostrzegłam jak coś czerwonego spada na podłogę.
Cornelius nie był jednak smutny, bo wiedział że skrzypce są dla Matthewa
powietrzem, które wypełnia całą przestrzeń.
A bez powietrza jeszcze
nikomu na tym świecie nie udało się przeżyć. Wtedy zawsze dotykał futerału i
słyszał jak jego brat gra właśnie dla niego.
- Idź. – powiedział –
Będę siedział tutaj i słuchał muzycznej audycji radiowej, jak co dzień – uniósł
rękę, chcąc natrafić na odbiornik stojący na parapecie.
Słuchając tego,
Cornelius próbował wyobrazić sobie jak wyglądają skrzypce, pianino i wiele
innych instrumentów, o których tak często mówi Matthew. Jego wyobrażenia były
tak cudowne, że uchwyciłam je na jednej kartce i powiesiłam na ścianie tak,
abym tylko ja mogła to zobaczyć. Wyobraźnia niewidomego chłopca była
przepiękna. Młodzieniec podszedł wtedy do radia włączył je i po chwili z
głośników zaczęła wylewać się muzyka. Matthew pocałował wtedy swojego brata w
czoło i wyszedł z domu, aby po raz kolejny stanąć na rogu ulicy Rosenstraβe i
Freibergerstraβe, by radować ludzi swoim dziełem.
Ten dzień miał być taki
sam jak wszystkie inne. Matthew pogra kilka godzin, zarobi na tym marne grosze,
wróci do domu, w którym będzie czekać już na niego matka i Cornelius i tak się on
skończy. Chodzi o to, że ten dzień wcale taki nie będzie. W niebiosach zapisano
bowiem, że w tym dniu otworzy się przed nim jakaś niewidzialna brama. Matthew w
końcu znalazł klucz pasujący do jej zamka i niewiele dzieliło go od tego, aby
ją otworzyć.
Zaczął grać.
Grupa ludzi już od razu przystanęła, aby posłuchać jego pięknej i niewinnej gry. Było już południe, gdy nagle podeszło do niego dwóch mężczyzn w kapeluszach i płaszczach. Jeden z nich podniósł rękę ku górze, sugerując mu, aby zakończył swoją grę. Matthew powoli opuścił smyczek i z wielkim zdziwieniem spoglądał na ich sylwetki.
Grupa ludzi już od razu przystanęła, aby posłuchać jego pięknej i niewinnej gry. Było już południe, gdy nagle podeszło do niego dwóch mężczyzn w kapeluszach i płaszczach. Jeden z nich podniósł rękę ku górze, sugerując mu, aby zakończył swoją grę. Matthew powoli opuścił smyczek i z wielkim zdziwieniem spoglądał na ich sylwetki.
- Friedrich Neumann chce
cię widzieć. Zabierz ze sobą skrzypce i
pójdź z nami – odparł jeden z nich.
Mówiłam, że ten dzień
bardzo różnił się od wszystkich innych. Był jedyny w swoim rodzaju i niepowtarzalny.
Friedrich Neumann był dyrektorem filharmonii w Dreźnie, jednej z największych i
najbardziej okazałych na całym świecie. Nie zapraszał on do siebie ot tak ludzi
spotkanych na ulicy. Matthew wsiadł do czarnej eleganckiej furgonetki i ruszył
naprzód ulicą Rosenstraβe, która prowadziła do miejsca, w którym od zawsze
chciał przebywać. Chłopiec był pełen obaw, bowiem nie wiedział dlaczego taki
człowiek jak pan Neumann chce go widzieć. Po kilku minutach furgonetka
zatrzymała się i jego rozmarzonym oczom ukazał się ogromny gmach, który dotąd
był mu znany jedynie ze zdjęć. W środku panował wielki przepych – od ogromnego,
kryształowego żyrandolu po skórzane obicia foteli stojących przy ścianach, na
których widniały stare, tajemnicze malowidła. Matthew ścisnął w ręku mocniej
futerał ze skrzypcami i otworzył szerzej usta ze zdumienia. Dwóch mężczyzn
zaprowadziło go do pomieszczenia, które było gabinetem pana Neumanna. Za
biurkiem siedział starszy człowiek z niemałą siwizną i okularami w grubych
czarnych oprawkach. Gabinet był równie wielki i bogaty jak to, co zobaczył
wcześniej. Chłopiec czekał w skupieniu na jakiekolwiek słowa mężczyzny spoglądającego
na niego przyjaźnie. Ten wstał, podszedł do niego bliżej i potrząsnął jego
ręką.
- Chłopcze, bardzo długo
czekałem, aby zobaczyć w drugiej osobie tak wielki muzyczny talent- odparł.
Po tych słowach Matthew
od razu się rozpromienił. Gdyby jego dusza mogła w tamtej chwili wydobyć z
siebie jakiś dźwięk, poczęłaby się śmiać wniebogłosy. Nadeszła jego godzina
spełnienia.
-Usiądź proszę i
poczęstuj się – rzekł pan Neumann wskazując na talerz ze świeżo upieczonymi
maślanymi rogalami.
Nie muszę chyba
wspominać jak bardzo żołądek chłopca domagał się jedzenia. Kiszki grały mu
marsza już od wczoraj, więc smakowite rogale okazały się być dla niego istnym
wybawieniem. Młodzieniec wpakował w siebie dwa podłużne ciastka, gdy nagle
Friedrich Neumann się odezwał :
- Zapewne zastanawiasz
się dlaczego właśnie ciebie tutaj sprowadziłem. Jest wiele skrzypków na tej
ulicy, jest wiele skrzypków w Dreźnie, jest ich również wiele na całym świecie.
Ale takiego samego jak ty nigdzie nie ma – pan Neumann popił łyk zimnej
mlecznej kawy – Otóż obserwowałem cię od paru dni i widziałem jak bardzo
kochasz grać. Powiem wprost, potrzebuję cię do mojej filharmonii.
Euforia. To jedno uczucie
ogarnęło serce młodego skrzypka. Bo czy można było wyrazić większy podziw dla
tak skromnej osoby w prostszych słowach ? Friedrich Neumann ujął to idealnie. I
wcale nie kłamał. Codziennie siedział w tej samej czarnej furgonetce, która
przywiozła dziś Matthewa do filharmonii i obserwował go. Za każdym razem mówił
te same słowa, które bezustannie rozbrzmiewały w moich uszach. „Ten chłopak
jest naprawdę świetny.” Dla jego filharmonii nadeszły właśnie najświetniejsze
czasy, dlatego zamierzał podsycić ten żar buchający z wielkiego pieca o kolejny
młody talent. I wierzył, że dzięki Matthewowi Gwiazdowskiemu mu się to uda.
I tak się w istocie
stało.
-Chcę wystawić moją
własną sztukę. I byłbyś idealną osobą do gry na skrzypcach. Próby będą odbywały
się we wtorki i środy o godzinie piętnastej pod moim czujnym okiem. Zaczynamy
od przyszłego tygodnia – Friedrich Neumann spojrzał po raz kolejny na lekko
oszołomionego Matthewa.
- Muszę jednak mieć
twoją zgodę, Matthew –powiedział -
A więc czy zgodzisz się dołączyć do mojej filharmonii ?
Jego odpowiedź nie
powinna nikogo zaskoczyć. Chłopiec pokiwał tylko znacząco głową, bo nie był w
stanie powiedzieć ani jednego słowa. Przeczesał dłonią swoje brązowe włosy,
wciąż nie mogąc się ocknąć.
Wiele razy mówiono, że
nie warto wierzyć. Mówiono, że nie warto mieć marzenia, bo one nigdy się nie
spełniają. Ale czy tamtego wiosennego dnia jedno z nieosiągalnych marzeń
młodego skrzypka nie stało się faktem ?
To jedno małe marzenie
się spełniło.
A więc nie wierzcie tym
wszystkim, którzy będą wam mówić, że nie warto mieć nadziei i nie warto
wierzyć. Wiara potrafi zdziałać ogromne cuda.
Dzisiejszy sen, który
pozwoliłam przeżyć tak cennej duszy, należącej do Matthewa Gwiazdowskiego już
niedługo stanie się faktem. To był tylko zwiastun niepewnej, ale słodkiej
przyszłości, którą ma przed sobą. Cieszyłam się, że mam niesamowitą moc
ukazywania ludziom ich marzeń jakby na jawie.
Matthew po rozmowie z
Friedrichem Neumannem wrócił z powrotem na miejsce, w którym codziennie zarażał
ludzi miłością do muzyki.
Grał teraz głośne i
skoczne melodie i rozkoszował się pięknem wiosennego popołudnia.
Nadeszło w końcu jego
spełnienie, które tak długo oczekiwał z horyzontu swoich marzeń.
~Kate Moore
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz