Zanim znów zacznę
opowiadać wam wszystkim historię Matthewa, chciałabym wrócić do zimnej i
deszczowej październikowej nocy, kiedy to przyszłam w snach do Friedricha
Neumanna. Dobrze wiedziałam, że absolutnie się mnie nie spodziewał. Na jego
twarzy wypełnionej krostami i głębokimi zmarszczkami dostrzegłam ogromne
zdziwienie. Nie wiedział bowiem kim jestem, skąd pochodzę i dlaczego do niego
przyszłam.
Zgadnijcie po co do was
przychodzę każdej nocy.
Już słyszę wasze
odpowiedzi w moich uszach.
Tak. Właśnie po to do
was przychodzę.
I tak samo było z panem
Neumannem. Siedzieliśmy na ławce w parku. On ubrany w piżamę i szlafrok, z
podkrążonymi oczami i zdezorientowaną twarzą wpatrywał się we mnie jak w jakąś
niezmierzoną tajemnicę, której dotąd nie dało mu się rozwiązać.
-Dlaczego budzisz mnie o
tak późnej porze ? –zapytał, gdy jego oczy skąpały się w ciemnym blasku
księżyca przypominającego kształtem banana dojrzewającego w słońcu.
Uwielbiałam przychodzić
osobiście do ludzi w ich snach. To było dla mnie naprawdę niesamowite przeżycie
móc z nimi porozmawiać i wypytać ich o wiele interesujących spraw.
- Noc wcale nie jest
późną porą, panie Neumann – rzekłam podwijając moją jasnozieloną sukienkę,
która nieopatrznie zawinęła się o róg ławki. – Noc jest zwiastunem kolejnego
dnia. Ale nie przyszłam tutaj, aby o tym rozmawiać.
Powód był zupełnie inny.
O tak.
Był zupełnie inny i
nawet wiem jak się nazywał.
Matthew Gwiazdowski.
Jeszcze raz spojrzałam w
jego oczy i dostrzegłam ich kolor. Ciemny brąz, a w nim blask księżyca.
- Nie mogę panu
powiedzieć kim jestem – wyprzedziłam jego pytanie, które dostrzegłam w mojej
głowie – Nie mówię tego ludziom, bo oni i tak tego nie pojmą. Mogę tylko
powiedzieć, że nadaję sensu pana snom. Zapewne nie słyszał pan nic o skrzypku
imieniem Matthew, prawda?
Friedrich Neumann wciąż
nie zmieniał wyrazu twarzy i bezustannie wpatrywał się we mnie jak w
tajemniczego nieznajomego.
- Oczywiście, że nie
wiem. To, że jestem dyrektorem filharmonii nie oznacza, że znam wszystkich
ludzi na całym świecie- odparł z ironią w głosie.
- A szkoda –
powiedziałam przeciągając każdą głoskę w uroczystym tonie – Bo z wszystkich
osób na całym świecie to właśnie on jest
tym, którego powinien pan bezzwłocznie poznać.
Mężczyzna cały czas nie
wiedział o czym mówiłam. Widziałam, że był nadzwyczajnie podenerwowany, bo
wyrwałam go z głębokiego snu. Jakby na jawie udało mi się dostrzec jego sen :
gorący piasek, ciepła woda i jego postać biegnąca wzdłuż oceanu ku najskrytszym
marzeniom o wiecznym spełnieniu.
-Zamierzam, aby pewnego
dnia jego i pańskie drogi się zeszły. A wtedy- odparłam robiąc krótką pauzę-
Chciałabym, by zaprosił go pan do swojej filharmonii. On będzie dla pana
diamentem, którego wystarczy tylko trochę podszlifować.
Pan Neumann zaśmiał się
przez chwilę, gdy w końcu powiedział :
- Powiedz mi, w jaki
sposób będę mógł go poznać spośród tylu ludzi ?
Dobre pytanie.
Długo zastanawiałam się
w jaki sposób dyskretnie mu oświadczyć, że to właśnie o tego Matthewa
Gwiazdowskiego chodzi.
Ale wtedy wpadłam na
genialny pomysł.
Mogę przecież krzyżować
drogi ludzi. Mogę ich poznawać, zaprzyjaźniać, łączyć w związki małżeńskie.
Mogę i też postawić tak
wybitną osobę jak ten młodzieniec na drodze takiego mistrza jak Pan Neumann.
- A jak rozróżnia pan,
że jest noc ? A kiedy wie pan, że jest dzień ? A wiosna, zima i wszystkie
pozostałe pory roku ? Ma pan oczy. I pana oczy go zobaczą. Dostrzeże go pan
spośród wszystkich innych ludzi nic nieznaczących dla pana.
Zdążyłam rozczytać z
wyrazu jego twarzy, że jest niemało zdziwiony. Chyba raczej nikt inny nie
wpadłby na taki pomysł.
Kto powiedział, że nawet
ja nie mogę być kimś kreatywnym ?
Mogę prawie wszystko.
- Matthew ma niesamowitą
duszę. I jest cudownym skrzypkiem. On jest w istocie aniołem, który nie posiada
skrzydeł. – powiedziałam.
Zdawałam sobie sprawę, że
Friedrich Neumann nie wierzy ani jedno
słowo, które przed chwilą udało mi się wypowiedzieć. I wcale nie byłam o to
zła. Bo skąd pan Neumann może wiedzieć jak piękną duszę ma Matthew Gwiazdowski
skoro nigdy w swoim czterdziestopięcioletnim życiu go nie spotkał ?
Nie może tego wiedzieć.
Po tamtych słowach
zniknęłam i posłałam go z powrotem do jego łóżka. Widziałam, że myślał o mnie
przez kolejny tydzień i nie mógł wyrzucić obrazu mojej twarzy ze swojego
umysłu. Byłam niemało zaskoczona jak działam na ludzi tutaj na ziemi.
Niecałe sześć miesięcy
później stało się właśnie tak, jak zapowiedziałam w jego snach. Zupełnie przez
przypadek zobaczył Matthewa grającego na skrzypcach na rogu ulicy Rosenstraβe i
Freibergerstraβe i do końca swojego pięknego życia dziękował mi za ten sen.
Uwierzcie mi, wiem co
robię.
I jeśli na razie w waszym życiu nie dzieje się nic specjalnego,
nie martwcie się.
Szykuję już dla was coś
cudownego.
Coś, o czym inni mogą
tylko na razie pomarzyć.
Spojrzałam na Matthewa
stojącego na wielkim holu filharmonii i uśmiechnęłam się do niego. Zauważyłam,
że Friedrich Neumann zmierza w jego stronę, więc schowałam się za filarem.
Byłam już na tym świecie
tyle lat, a wciąż nie mogłam sobie uświadomić tego, że jestem niewidzialna.
Jego ciepłe i radosne
oczy wpatrywały się z podziwem w młodzieńca.
- Witaj w moich
skromnych progach – powiedział łagodnym, niskim głosem, perfekcyjnie intonując
po niemiecku każde najdrobniejsze słowo – Zanim zaczniemy chciałbym, abyś
zapoznał się z moją filharmonią. Niestety jestem teraz dość zajęty, więc
oprowadzi cię Edward – Friedrich Neumann spojrzał na człowieka stojącego kilka
metrów od nich i skinął na niego, aby ten do niego podszedł.
Edward Wallach był
średniego wzrostu dwudziestolatkiem o ciemnych oczach, przypominającego mi łany
nieposkromionej nadziei i czarnych, kręconych włosach, które utożsamiałam z
włoskim makaronem. Jego twarz była stale przepełniona promiennym uśmiechem,
jakim obdarzałam go każdego dnia.
Edward zbliżył się do
Matthewa i wyciągnął rękę w jego stronę:
- A więc to ty jesteś
tym szczęściarzem, którego pan Neumann zaprosił do swojego domu ! – wykrzyknął,
uśmiechając się szeroko i pokazując dwa rzędy perfekcyjnie białych zębów.
Friedrich Neumann
uścisnął im obojgu ręce i zostawił ich wpatrujących się w jego znikającą
sylwetkę.
- Jak już pewnie nasz
dyrektor zdążył ci powiedzieć, nazywam się Edward i pracuję tu od roku. Ty
jesteś zapewne Matthew ? –zapytał wkładając ręce do kieszeni jasnych spodni.
Chłopiec pokiwał głową,
gdyż na chwilę odebrało mu mowę i nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa.
Wciąż nie był w stanie uwierzyć, że stąpa po ziemi filharmonii. Kto by
powiedział dokąd mogą go zaprowadzić jego bajeczne sny ?
- Z dnia na dzień, wielu
tutejszych pracowników dostaje coraz więcej powołań do wojska. Dziękuję Bogu za
to, że mnie to omija szerokim łukiem. – powiedział na chwilę zbaczając z tematu
–Nie byłbym w stanie złapać do ręki broni i walczyć o śmierć i życie z ludźmi
tak podobnymi do mnie.
Nie martwcie się.
Edwardowi nie będzie dane trafić do wojska i walczyć na froncie. Staram się
pilnować bliskich sercu Matthewa.
Choć nie zawsze mi się
to niestety udaje.
To nie ja żądzę na tym
świecie.
- Matthew, nawet nie
zdajesz sobie sprawy z tego, co wojna robi z ludźmi. Miesza im w głowach, sieje
niepokój i wszechogarniającą zgrozę, pozwala uwierzyć w to, że jedni są lepsi
od drugich, wypaczając z ich umysłów człowieczeństwo, którego i tak już nieco
brak. Śmieszny jest ten świat…
Kiedy po raz pierwszy
spotkałam Edwarda na swojej drodze, nie pomyślałam, że stanie się w przyszłości
tak odważnym mężczyzną. W jego oczach widziałam pokój. Pokój, czyli to czego
nie potrafią zrozumieć wielcy ludzie. Jego oczy nie krzyczały, ani nie
obrażały. One po prostu obserwowały świat i wyciągały wnioski.
Jak dobrze, że
skrzypkowa dusza Matthewa Gwiazdowskiego i pokój Edwarda spotkały się na
jednej drodze.
- Masz absolutną rację,
Edward. Wojna jest złem. Tak naprawdę ona nie jest nikomu potrzebna do szczęścia.
Ale wojny tworzą ludzie. Ich chore uczucia oraz pragnienia. A to jest smutne.
Młodzieniec o
kruczoczarnych włosach uśmiechnął się do skrzypka, a w jego myślach pojawiła
się wiązanka kilku prostych słów : „Ten Gwiazdowski jest naprawdę bystry”.
O tak.
Matthew był w istocie
bystry.
- Zszedłem trochę na
inny temat- zaśmiał się po chwili Edward, gdy jego myśli już na dobre się
uspokoiły. – Ale pozwól, że teraz opowiem ci nieco o filharmonii – zaczął, gdy
oboje wspinali się po starych, marmurowych schodach.
- Ja nazywam ją moim
domem, bo spędzam tutaj większą część mojego życia. A pan Neumann wcale mi tego
nie utrudnia. Już pewnie zdążyłeś spostrzec jak bardzo niesamowity jest ten
człowiek. Jego serce jest ogromne i potrafi pomieścić wielu młodych ludzi
kochających muzykę i śpiew. Nie zamierzam ci pokazywać wszystkich pomieszczeń,
bo jest ich blisko dwieście i dostęp ma do nich tylko dyrektor. A więc ruszajmy
w drogę ! – powiedział Edward, kiedy znaleźli się w ogromnym, przestrzennym
holu.
Tamtego dnia widziałam w
oczach Matthewa wielką radość, gdy przechodził z pomieszczenia do
pomieszczenia. Chłonął to powietrze przepełnione zapachem drewna, instrumentów
i wszystkiego, co tylko zobaczył. I kiedy młodzieniec myślał, że Edward pokazał
mu już wszystko, ten zostawił sobie najpiękniejszą i najbardziej okazałą salę
na koniec.
Otworzył drewniane wrota
i przysięgam, że wtedy nawet ja przez chwilę zapomniałam w jaki sposób się
oddycha. Chłopcu zaparło dech w piersi, a jego śliczne, niebieskie oczy nie
mogły tego wszystkiego pojąć w jednym, drobnym spojrzeniu.
Jego oczom ukazała się
sala gigantycznych rozmiarów. Na suficie pokrytym malowidłami artystów, których
nie znał, wisiały dwa brylantowe żyrandole, które sprawiały wrażenie jakby
miały za chwilę spaść i z hukiem roztrzaskać się o beżowe panele. Naprzeciwko
wisiały wielkie organy z pozłacanymi bokami, a po obu stronach znajdowały się
balustrady, nad którymi wisiały mityczne postaci pomalowane srebrną, lśniącą
farbą. Fotele dla widowni były obszyte czerwonym materiałem, a kilka kroków
dalej widniały schody, które wyznaczały teren sceny.
Edward obserwował ze
skupieniem zachowanie Matthewa i powiedział najszczerzej jak tylko potrafił :
- Miałem taką samą minę,
gdy zobaczyłem tę salę po raz pierwszy. Myślałem, że śnię, bo wszystko wydawało
mi się takie nierzeczywiste.
Młodzieniec spojrzał na
Edwarda i powiedział :
- Ja też czasem myślę,
że śnię.
Rzecz jasna, Matthew w
tamtym momencie wcale nie śnił. To ja pokazałam mu jego przyszłość w jednym,
krótkim śnie.
- Zanim poznam cię z
obsadą nowej sztuki, muszę ci nieco o nich opowiedzieć – stwierdził Edward
siadając na wygodnym fotelu w przedostatnim rzędzie.
- Tamta dziewczyna w
zielonej sukience do kostek to Matilda Höfner.
Jest ładna, ale wydaje się być bardzo nieprzestępna. Próbowałem się z nią
umówić, ale za każdym razem odmawiała mi mówiąc, że ma chłopaka. Wszyscy wiemy,
że Matilda Höfner wcale nie ma chłopaka. Ten wysoki szatyn z kontrabasem to
Daniel Kretschmann. Jest zbyt łatwowierny, żeby dało się z nim jakkolwiek
zaprzyjaźnić. Powiesz mu coś i on to zrobi. Odrobinę śmieszny człowiek. Ta
urokliwa rudowłosa dziewczyna to Ilsa Ebeuer. Dobrze się dogadujemy i jest
naprawdę świetną flecistką, ale nie do końca potrafi być wierna. A ta
dziewczyna stojąca przy mikrofonie to Giselle Schwarz – tutaj Edward na chwilę
się zatrzymał – mieć taką dziewczynę to skarb, bo ona jest ideałem pod każdym
względem, ale jest już zajęta przez Jacoba Luftenhofta, koszykarza naszego
miejscowego klubu. Oboje pochodzą z bajecznie bogatych rodzin i pasują do
siebie jak ulał – Edward spojrzał uważnie i powiedział tylko – Ale żebyś nigdy
nie próbował się w niej zakochiwać. Jacob szybko pokaże ci wtedy, gdzie jest
twoje miejsce. Pozostała reszta jest mało ważna i zajmuje ostatnie rzędy.
Powinieneś się cieszyć, że na pierwszą sztukę pan Neumann zdecydował postawić
cię w pierwszym rzędzie. Musiał cię bardzo polubić – dokończył Edward podnosząc
wzrok na swojego kolegę.
W tamtym momencie pojęłam już
wszystko.
Każdy człowiek znajduje się w
jakimś miejscu tylko po to, aby coś spełnić, zrobić, dokończyć. Matthew właśnie
dlatego tutaj trafił. Filharmonia była jego przeznaczeniem.
A przeznaczenia, nawet usilnie
próbując, nie da się oszukać.
Kiedy Edward opowiadał dalej,
Matthew spoglądał tylko na jedną osobę.
Spoglądał na Giselle.
Miała cudowne, lekko pofalowane
jasne włosy i śliczne, rozmarzone oczy. W jednej chwili całe dotychczasowe
życie młodego skrzypka przestało istnieć. Zastanawiał się jaka jest, co lubi
robić, jak wygląda, gdy dzieli się z innymi swoją muzyką i ile ma za sobą
spełnionych marzeń i snów.
Mimo tego, że Matthew nigdy
wcześniej jej nie poznał, wydawała mu się być warta wszystkiego. Wystarczyło
tylko jedno przelotne spojrzenie i został oczarowany.
Zapytacie czy to ja tego
chciałam ?
Jest tylko jedna rzecz nad
którą nie mogę zapanować na tym świecie. Jest to rzecz, która przychodzi
nieproszona, wcale nie puka do drzwi, tylko wchodzi oknem i rozprasza swój czar
dookoła.
Nie mogę zapanować nad
miłością.
- Chcesz zobaczyć ich
wszystkich z bliska ? – z zamyślenia młodzieńca wyrwał Edward wstając i
wycierając ręce o spodnie.
Matthew pokiwał głową i obaj ruszyli przed siebie czerwonym
dywanem, prowadzącym do sceny. Matthew przywitał się z wszystkimi i na końcu
podszedł do Giselle. Ujął jej dłoń i pocałował subtelnie.
Kto powiedział, że
szesnastolatek nie może być dżentelmenem ?
Dziewczyna uśmiechnęła się do
niego i powiedziała tylko:
-Bardzo miło mi cię poznać –
zaledwie kilka słów, które wywołały uśmiech na jego twarzy.
I właśnie wtedy dostrzegłam coś
niesamowicie ważnego. Coś, co towarzyszyło mi przez całą wieczność w moim
niezłomnym umyśle.
Matthew, nawet tamtego dnia,
kiedy Giselle zobaczyła go po raz pierwszy, nie był jej obojętny.
Obojętność.
To takie okropne uczucie.
Dotyka zawsze tych najbardziej wrażliwych, mających ogromne nadzieje i
marzenia. Przenika ich kruche serca i pozostawia czarną smugę już na zawsze.
I odciska na nich piętno.
I sprawia, że ludzie nie
potrafią już tak pięknie wierzyć.
Później przyszedł pan Neumann i
rozpoczęto długą konwersację na temat najnowszej sztuki w drezdeńskiej
filharmonii. Każdy dorzucał swoje pomysły, które jeszcze bardziej sprawiały, że
to wszystko zaczęło tworzyć całkiem ciekawą układankę. Friedrich Neumann
zapowiedział, że za dwa dni zaczną się już ścisłe próby, by premiera mogła
odbyć się w styczniu przyszłego roku.
Matthew już to widział swoimi
błękitnymi oczami wyobraźni: wysoko postawieni oficerzy ze swoimi żonami
przyodzianymi w futra i mnóstwo ludzi pragnących słuchać najpiękniejszej
muzyki.
Gdy młodzieniec wrócił do domu,
było już na tyle późno, że zastał swoją matkę i Corneliusa pogrążonych w
głębokim śnie. Położył się na łóżku w swoim pokoju i bezustannie zastanawiał
się nad swoim niespodziewanym zauroczeniem do dziewczyny o blond włosach i
cudownych oczach. Przejrzałam jego myśli i zapisałam na ścianie tę ostatnią:
„Giselle”.
~Kate Moore
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz