wtorek, 22 lipca 2014

43. "Skrzypek" - Rozdział 4


Zanim znów zacznę opowiadać wam wszystkim historię Matthewa, chciałabym wrócić do zimnej i deszczowej październikowej nocy, kiedy to przyszłam w snach do Friedricha Neumanna. Dobrze wiedziałam, że absolutnie się mnie nie spodziewał. Na jego twarzy wypełnionej krostami i głębokimi zmarszczkami dostrzegłam ogromne zdziwienie. Nie wiedział bowiem kim jestem, skąd pochodzę i dlaczego do niego przyszłam.
Zgadnijcie po co do was przychodzę każdej nocy.

Już słyszę wasze odpowiedzi w moich uszach.

Tak. Właśnie po to do was przychodzę.

I tak samo było z panem Neumannem. Siedzieliśmy na ławce w parku. On ubrany w piżamę i szlafrok, z podkrążonymi oczami i zdezorientowaną twarzą wpatrywał się we mnie jak w jakąś niezmierzoną tajemnicę, której dotąd nie dało mu się rozwiązać.

-Dlaczego budzisz mnie o tak późnej porze ? –zapytał, gdy jego oczy skąpały się w ciemnym blasku księżyca przypominającego kształtem banana dojrzewającego w słońcu.

Uwielbiałam przychodzić osobiście do ludzi w ich snach. To było dla mnie naprawdę niesamowite przeżycie móc z nimi porozmawiać i wypytać ich o wiele interesujących spraw.

- Noc wcale nie jest późną porą, panie Neumann – rzekłam podwijając moją jasnozieloną sukienkę, która nieopatrznie zawinęła się o róg ławki. – Noc jest zwiastunem kolejnego dnia. Ale nie przyszłam tutaj, aby o tym rozmawiać.

Powód był zupełnie inny.

O tak.

Był zupełnie inny i nawet wiem jak się nazywał.

Matthew Gwiazdowski.

Jeszcze raz spojrzałam w jego oczy i dostrzegłam ich kolor. Ciemny brąz, a w nim blask księżyca.

- Nie mogę panu powiedzieć kim jestem – wyprzedziłam jego pytanie, które dostrzegłam w mojej głowie – Nie mówię tego ludziom, bo oni i tak tego nie pojmą. Mogę tylko powiedzieć, że nadaję sensu pana snom. Zapewne nie słyszał pan nic o skrzypku imieniem Matthew, prawda?

Friedrich Neumann wciąż nie zmieniał wyrazu twarzy i bezustannie wpatrywał się we mnie jak w tajemniczego nieznajomego.

- Oczywiście, że nie wiem. To, że jestem dyrektorem filharmonii nie oznacza, że znam wszystkich ludzi na całym świecie- odparł z ironią w głosie.

- A szkoda – powiedziałam przeciągając każdą głoskę w uroczystym tonie – Bo z wszystkich osób na całym świecie to właśnie on  jest tym, którego powinien pan bezzwłocznie poznać.

Mężczyzna cały czas nie wiedział o czym mówiłam. Widziałam, że był nadzwyczajnie podenerwowany, bo wyrwałam go z głębokiego snu. Jakby na jawie udało mi się dostrzec jego sen : gorący piasek, ciepła woda i jego postać biegnąca wzdłuż oceanu ku najskrytszym marzeniom o wiecznym spełnieniu.

-Zamierzam, aby pewnego dnia jego i pańskie drogi się zeszły. A wtedy- odparłam robiąc krótką pauzę- Chciałabym, by zaprosił go pan do swojej filharmonii. On będzie dla pana diamentem, którego wystarczy tylko trochę podszlifować.

Pan Neumann zaśmiał się przez chwilę, gdy w końcu powiedział :

- Powiedz mi, w jaki sposób będę mógł go poznać spośród tylu ludzi ?

Dobre pytanie.

Długo zastanawiałam się w jaki sposób dyskretnie mu oświadczyć, że to właśnie o tego Matthewa Gwiazdowskiego chodzi.

Ale wtedy wpadłam na genialny pomysł.

Mogę przecież krzyżować drogi ludzi. Mogę ich poznawać, zaprzyjaźniać, łączyć w związki małżeńskie.

Mogę i też postawić tak wybitną osobę jak ten młodzieniec na drodze takiego mistrza jak Pan Neumann.

- A jak rozróżnia pan, że jest noc ? A kiedy wie pan, że jest dzień ? A wiosna, zima i wszystkie pozostałe pory roku ? Ma pan oczy. I pana oczy go zobaczą. Dostrzeże go pan spośród wszystkich innych ludzi nic nieznaczących dla pana.

Zdążyłam rozczytać z wyrazu jego twarzy, że jest niemało zdziwiony. Chyba raczej nikt inny nie wpadłby na taki pomysł.

Kto powiedział, że nawet ja nie mogę być kimś kreatywnym ?

Mogę prawie wszystko.

- Matthew ma niesamowitą duszę. I jest cudownym skrzypkiem. On jest w istocie aniołem, który nie posiada skrzydeł. – powiedziałam.

Zdawałam sobie sprawę, że Friedrich Neumann nie wierzy  ani jedno słowo, które przed chwilą udało mi się wypowiedzieć. I wcale nie byłam o to zła. Bo skąd pan Neumann może wiedzieć jak piękną duszę ma Matthew Gwiazdowski skoro nigdy w swoim czterdziestopięcioletnim życiu go nie spotkał ?

Nie może tego wiedzieć.

Po tamtych słowach zniknęłam i posłałam go z powrotem do jego łóżka. Widziałam, że myślał o mnie przez kolejny tydzień i nie mógł wyrzucić obrazu mojej twarzy ze swojego umysłu. Byłam niemało zaskoczona jak działam na ludzi tutaj na ziemi.

Niecałe sześć miesięcy później stało się właśnie tak, jak zapowiedziałam w jego snach. Zupełnie przez przypadek zobaczył Matthewa grającego na skrzypcach na rogu ulicy Rosenstraβe i Freibergerstraβe i do końca swojego pięknego życia dziękował mi za ten sen.

Uwierzcie mi, wiem co robię.

I jeśli na razie w  waszym życiu nie dzieje się nic specjalnego, nie martwcie się.

Szykuję już dla was coś cudownego.

Coś, o czym inni mogą tylko na razie pomarzyć.

Spojrzałam na Matthewa stojącego na wielkim holu filharmonii i uśmiechnęłam się do niego. Zauważyłam, że Friedrich Neumann zmierza w jego stronę, więc schowałam się za filarem.

Byłam już na tym świecie tyle lat, a wciąż nie mogłam sobie uświadomić tego, że jestem niewidzialna.

Jego ciepłe i radosne oczy wpatrywały się z podziwem w młodzieńca.

- Witaj w moich skromnych progach – powiedział łagodnym, niskim głosem, perfekcyjnie intonując po niemiecku każde najdrobniejsze słowo – Zanim zaczniemy chciałbym, abyś zapoznał się z moją filharmonią. Niestety jestem teraz dość zajęty, więc oprowadzi cię Edward – Friedrich Neumann spojrzał na człowieka stojącego kilka metrów od nich i skinął na niego, aby ten do niego podszedł.

Edward Wallach był średniego wzrostu dwudziestolatkiem o ciemnych oczach, przypominającego mi łany nieposkromionej nadziei i czarnych, kręconych włosach, które utożsamiałam z włoskim makaronem. Jego twarz była stale przepełniona promiennym uśmiechem, jakim obdarzałam go każdego dnia.

Edward zbliżył się do Matthewa i wyciągnął rękę w jego stronę:

- A więc to ty jesteś tym szczęściarzem, którego pan Neumann zaprosił do swojego domu ! – wykrzyknął, uśmiechając się szeroko i pokazując dwa rzędy perfekcyjnie białych zębów.

Friedrich Neumann uścisnął im obojgu ręce i zostawił ich wpatrujących się w jego znikającą sylwetkę.

- Jak już pewnie nasz dyrektor zdążył ci powiedzieć, nazywam się Edward i pracuję tu od roku. Ty jesteś zapewne Matthew ? –zapytał wkładając ręce do kieszeni jasnych spodni.

Chłopiec pokiwał głową, gdyż na chwilę odebrało mu mowę i nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Wciąż nie był w stanie uwierzyć, że stąpa po ziemi filharmonii. Kto by powiedział dokąd mogą go zaprowadzić jego bajeczne sny ?

- Z dnia na dzień, wielu tutejszych pracowników dostaje coraz więcej powołań do wojska. Dziękuję Bogu za to, że mnie to omija szerokim łukiem. – powiedział na chwilę zbaczając z tematu –Nie byłbym w stanie złapać do ręki broni i walczyć o śmierć i życie z ludźmi tak podobnymi do mnie.

Nie martwcie się. Edwardowi nie będzie dane trafić do wojska i walczyć na froncie. Staram się pilnować bliskich sercu Matthewa.

Choć nie zawsze mi się to niestety udaje.

To nie ja żądzę na tym świecie.

- Matthew, nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, co wojna robi z ludźmi. Miesza im w głowach, sieje niepokój i wszechogarniającą zgrozę, pozwala uwierzyć w to, że jedni są lepsi od drugich, wypaczając z ich umysłów człowieczeństwo, którego i tak już nieco brak. Śmieszny jest ten świat…

Kiedy po raz pierwszy spotkałam Edwarda na swojej drodze, nie pomyślałam, że stanie się w przyszłości tak odważnym mężczyzną. W jego oczach widziałam pokój. Pokój, czyli to czego nie potrafią zrozumieć wielcy ludzie. Jego oczy nie krzyczały, ani nie obrażały. One po prostu obserwowały świat i wyciągały wnioski.

Jak dobrze, że skrzypkowa dusza Matthewa Gwiazdowskiego i pokój Edwarda spotkały się na jednej drodze.

- Masz absolutną rację, Edward. Wojna jest złem. Tak naprawdę ona nie jest nikomu potrzebna do szczęścia. Ale wojny tworzą ludzie. Ich chore uczucia oraz pragnienia. A to jest smutne.

Młodzieniec o kruczoczarnych włosach uśmiechnął się do skrzypka, a w jego myślach pojawiła się wiązanka kilku prostych słów : „Ten Gwiazdowski jest naprawdę bystry”.

O tak.

Matthew był w istocie bystry.

- Zszedłem trochę na inny temat- zaśmiał się po chwili Edward, gdy jego myśli już na dobre się uspokoiły. – Ale pozwól, że teraz opowiem ci nieco o filharmonii – zaczął, gdy oboje wspinali się po starych, marmurowych schodach.

- Ja nazywam ją moim domem, bo spędzam tutaj większą część mojego życia. A pan Neumann wcale mi tego nie utrudnia. Już pewnie zdążyłeś spostrzec jak bardzo niesamowity jest ten człowiek. Jego serce jest ogromne i potrafi pomieścić wielu młodych ludzi kochających muzykę i śpiew. Nie zamierzam ci pokazywać wszystkich pomieszczeń, bo jest ich blisko dwieście i dostęp ma do nich tylko dyrektor. A więc ruszajmy w drogę ! – powiedział Edward, kiedy znaleźli się w ogromnym, przestrzennym holu.

Tamtego dnia widziałam w oczach Matthewa wielką radość, gdy przechodził z pomieszczenia do pomieszczenia. Chłonął to powietrze przepełnione zapachem drewna, instrumentów i wszystkiego, co tylko zobaczył. I kiedy młodzieniec myślał, że Edward pokazał mu już wszystko, ten zostawił sobie najpiękniejszą i najbardziej okazałą salę na koniec.

Otworzył drewniane wrota i przysięgam, że wtedy nawet ja przez chwilę zapomniałam w jaki sposób się oddycha. Chłopcu zaparło dech w piersi, a jego śliczne, niebieskie oczy nie mogły tego wszystkiego pojąć w jednym, drobnym spojrzeniu.

Jego oczom ukazała się sala gigantycznych rozmiarów. Na suficie pokrytym malowidłami artystów, których nie znał, wisiały dwa brylantowe żyrandole, które sprawiały wrażenie jakby miały za chwilę spaść i z hukiem roztrzaskać się o beżowe panele. Naprzeciwko wisiały wielkie organy z pozłacanymi bokami, a po obu stronach znajdowały się balustrady, nad którymi wisiały mityczne postaci pomalowane srebrną, lśniącą farbą. Fotele dla widowni były obszyte czerwonym materiałem, a kilka kroków dalej widniały schody, które wyznaczały teren sceny.

Edward obserwował ze skupieniem zachowanie Matthewa i powiedział najszczerzej jak tylko potrafił :

- Miałem taką samą minę, gdy zobaczyłem tę salę po raz pierwszy. Myślałem, że śnię, bo wszystko wydawało mi się takie nierzeczywiste.

Młodzieniec spojrzał na Edwarda i powiedział :

- Ja też czasem myślę, że śnię.

Rzecz jasna, Matthew w tamtym momencie wcale nie śnił. To ja pokazałam mu jego przyszłość w jednym, krótkim śnie.

- Zanim poznam cię z obsadą nowej sztuki, muszę ci nieco o nich opowiedzieć – stwierdził Edward siadając na wygodnym fotelu w przedostatnim rzędzie.

- Tamta dziewczyna w zielonej sukience do kostek to Matilda Höfner. Jest ładna, ale wydaje się być bardzo nieprzestępna. Próbowałem się z nią umówić, ale za każdym razem odmawiała mi mówiąc, że ma chłopaka. Wszyscy wiemy, że Matilda Höfner wcale nie ma chłopaka. Ten wysoki szatyn z kontrabasem to Daniel Kretschmann. Jest zbyt łatwowierny, żeby dało się z nim jakkolwiek zaprzyjaźnić. Powiesz mu coś i on to zrobi. Odrobinę śmieszny człowiek. Ta urokliwa rudowłosa dziewczyna to Ilsa Ebeuer. Dobrze się dogadujemy i jest naprawdę świetną flecistką, ale nie do końca potrafi być wierna. A ta dziewczyna stojąca przy mikrofonie to Giselle Schwarz – tutaj Edward na chwilę się zatrzymał – mieć taką dziewczynę to skarb, bo ona jest ideałem pod każdym względem, ale jest już zajęta przez Jacoba Luftenhofta, koszykarza naszego miejscowego klubu. Oboje pochodzą z bajecznie bogatych rodzin i pasują do siebie jak ulał – Edward spojrzał uważnie i powiedział tylko – Ale żebyś nigdy nie próbował się w niej zakochiwać. Jacob szybko pokaże ci wtedy, gdzie jest twoje miejsce. Pozostała reszta jest mało ważna i zajmuje ostatnie rzędy. Powinieneś się cieszyć, że na pierwszą sztukę pan Neumann zdecydował postawić cię w pierwszym rzędzie. Musiał cię bardzo polubić – dokończył Edward podnosząc wzrok na swojego kolegę.

W tamtym momencie pojęłam już wszystko.

Każdy człowiek znajduje się w jakimś miejscu tylko po to, aby coś spełnić, zrobić, dokończyć. Matthew właśnie dlatego tutaj trafił. Filharmonia była jego przeznaczeniem.

A przeznaczenia, nawet usilnie próbując, nie da się oszukać.

Kiedy Edward opowiadał dalej, Matthew spoglądał tylko na jedną osobę.

Spoglądał na Giselle.

Miała cudowne, lekko pofalowane jasne włosy i śliczne, rozmarzone oczy. W jednej chwili całe dotychczasowe życie młodego skrzypka przestało istnieć. Zastanawiał się jaka jest, co lubi robić, jak wygląda, gdy dzieli się z innymi swoją muzyką i ile ma za sobą spełnionych marzeń i snów.

Mimo tego, że Matthew nigdy wcześniej jej nie poznał, wydawała mu się być warta wszystkiego. Wystarczyło tylko jedno przelotne spojrzenie i został oczarowany.

Zapytacie czy to ja tego chciałam ?

Jest tylko jedna rzecz nad którą nie mogę zapanować na tym świecie. Jest to rzecz, która przychodzi nieproszona, wcale nie puka do drzwi, tylko wchodzi oknem i rozprasza swój czar dookoła.

Nie mogę zapanować nad miłością.

- Chcesz zobaczyć ich wszystkich z bliska ? – z zamyślenia młodzieńca wyrwał Edward wstając i wycierając ręce o spodnie.

Matthew pokiwał głową  i obaj ruszyli przed siebie czerwonym dywanem, prowadzącym do sceny. Matthew przywitał się z wszystkimi i na końcu podszedł do Giselle. Ujął jej dłoń i pocałował subtelnie.

Kto powiedział, że szesnastolatek nie może być dżentelmenem ?

Dziewczyna uśmiechnęła się do niego i powiedziała tylko:

-Bardzo miło mi cię poznać – zaledwie kilka słów, które wywołały uśmiech na jego twarzy.

I właśnie wtedy dostrzegłam coś niesamowicie ważnego. Coś, co towarzyszyło mi przez całą wieczność w moim niezłomnym umyśle.

Matthew, nawet tamtego dnia, kiedy Giselle zobaczyła go po raz pierwszy, nie był jej obojętny.

Obojętność.

To takie okropne uczucie. Dotyka zawsze tych najbardziej wrażliwych, mających ogromne nadzieje i marzenia. Przenika ich kruche serca i pozostawia czarną smugę już na zawsze.

I odciska na nich piętno.

I sprawia, że ludzie nie potrafią już tak pięknie wierzyć.

Później przyszedł pan Neumann i rozpoczęto długą konwersację na temat najnowszej sztuki w drezdeńskiej filharmonii. Każdy dorzucał swoje pomysły, które jeszcze bardziej sprawiały, że to wszystko zaczęło tworzyć całkiem ciekawą układankę. Friedrich Neumann zapowiedział, że za dwa dni zaczną się już ścisłe próby, by premiera mogła odbyć się w styczniu przyszłego roku.

Matthew już to widział swoimi błękitnymi oczami wyobraźni: wysoko postawieni oficerzy ze swoimi żonami przyodzianymi w futra i mnóstwo ludzi pragnących słuchać najpiękniejszej muzyki.

Gdy młodzieniec wrócił do domu, było już na tyle późno, że zastał swoją matkę i Corneliusa pogrążonych w głębokim śnie. Położył się na łóżku w swoim pokoju i bezustannie zastanawiał się nad swoim niespodziewanym zauroczeniem do dziewczyny o blond włosach i cudownych oczach. Przejrzałam jego myśli i zapisałam na ścianie tę ostatnią:

„Giselle”.

          ~Kate Moore

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz