poniedziałek, 21 lipca 2014

42. "Skrzypek" - Rozdział 3


Gdy tylko niebo pobladło i przybrało zadowalający odcień granatu, Matthew schował do kieszeni wszystkie pieniądze, które udało mu się dzisiaj zarobić i jak na skrzydłach poleciał do domu. Już w oddali zobaczył światło w kuchni  - znak, że jego matka właśnie robi pyszną kolację. Wbiegł na trzecie piętro kamienicy, otworzył drzwi, położył futerał na krześle i już po chwili był w kuchni.
 Nim matka zdążyła go o cokolwiek zapytać, młodzieniec ile sił w płucach wykrzyknął :

- Nie uwierzysz mamo ! Nie uwierzysz co dzisiaj się stało !

Liza Gwiazdowska na chwilę przerwała krojenie pieczarek i spojrzała w oczy swojemu synowi, wyczytując z nich nieskończoną radość.

- Nie wiem kochanie, ale jestem pewna, że jak najszybciej mi powiesz – uśmiechnęła się i zobaczyłam po raz kolejny na jej twarzy zmarszczki, które coraz bardziej się pogłębiały.

Cóż.

Czas biegnie nie ubłagalnie, a ja nie potrafię zrobić nic, aby go zatrzymać.

Matthew objął swoją matkę i powiedział głośno :

- Grałem dzisiaj rano tam gdzie zawsze, gdy nagle podeszło do mnie dwóch mężczyzn – zrobił sobie chwilkę przerwy, aby wziąć głęboki oddech – Na początku potwornie się przestraszyłem. Tyle było ostatnio głośno o jakichś tajemniczych zatrzymaniach czy porwaniach. Ale oni powiedzieli, że chcą mnie zabrać do pana Friedricha Neumanna, który jest dyrektorem naszej filharmonii.  I mamo uwierz mi lub nie, ale on zaproponował mi tam pracę ! Będę grał jako skrzypek w filharmonii ! – wykrzyknął głośno.

I wtedy właśnie to się stało. W przepięknych oczach Lizy pojawiły się drobne kropelki słonych łez. Ona też nie mogła tego pojąć. Kiedyś przyszłam do niej pewnej lipcowej nocy i pokazałam jej wizję przyszłości jej syna. Pokazałam jej milion gwiazd świecących jasno na niebie i tą jedną, świecącą najjaśniej z nich wszystkich. Była ona gwiazdą, która niosła za sobą spokój i nadzieję na to, że jutro będzie wyglądało lepiej. Ten sen nie był jednak do końca wyraźny i dobrze wiedziałam, że Liza go nie zrozumiała go tak samo jak ja.

Jednak tylko ja jestem jedyną osobą na ziemi, która potrafi odczytywać proste ludzkie sny. To ja posyłam je w nocy do miliardów ludzi i to ja je rozpoznaję.

Nikt inny.

Ale właśnie teraz, kiedy Liza stała w kuchni tuląc do swojego rozważnego serca swojego syna, wszystko zrozumiała i pojęła moją ukrytą intencję. Wyszeptała mu do ucha pięć prostych słów, które Matthew zapamiętał na zawsze :

„Wiedziałam, że ci się uda”.

I powtórzyła to kilka razy tak, jakby chciała, aby chłopiec nigdy o tym nie zapomniał. Wiara matki w marzenia swojego syna była największa i najmocniejsza. Wychodząc z kuchni, chłopiec uśmiechnął się do niej i podążył do Corneliusa, aby i jego obdarzyć tą radosną wiadomością.

Siedział on na sofie w absolutnej ciszy i wsłuchiwał się w głuchy dźwięk tykania zegara. Każda sekunda przybliżała go coraz bardziej do pełnej godziny, a każda minuta była coraz bliżej nocy.

- Słyszałeś braciszku ? – powiedział radośnie Matthew zajmując miejsce obok swojego brata. – Będę pracował w filharmonii i zagram w najnowszej sztuce ! Będę w końcu muzykiem z prawdziwego zdarzenia !

Dobrze widziałam jak bardzo Cornelius się cieszył. Jego radość była nawet wprost nie do opisania. Tylko to, że nie widział dzieliło go do poznania pełnego szczęścia.

- Bardzo się cieszę, Matthew – powiedział krążąc oczami po całym pokoju – W końcu spełnisz wszystkie swoje marzenia !

Słodka radość w oczach niewidomego dziesięciolatka sprawiła, że nawet ja się wzruszyłam.

Muszę uważać na uczucia. Nie jestem do końca człowiekiem.

A tylko ludzie posiadają tak silne uczucia.

Matthew z upragnieniem czekał na dzień, w którym po raz pierwszy zagra dla nawet najmniejszej widowni. Każdej nocy posyłałam do jego umysłu tę samą wizję – szczęśliwego skrzypka na deskach magicznej filharmonii. Wiedziałam, że ta wizja niedługo stanie się prawdą. Chłopiec nie skończył jednak grać na ulicy. Czuł się silnie związany z tym miejscem. Codziennie dostrzegał te same znane twarze. Nie mógłby z tym skończyć. Powinność kazała mu dawać tym ludziom muzykę na tacy każdego dnia. Przez siedem dni w tygodniu stawał tam, wyciągał z futerału swój skarb i czuł się jak w niebie. Stałam bardzo blisko niego i wpatrywałam się bezustannie w jego twarz. Byłam ciekawa czy zauważył mnie wśród gąszczu ludzi ubranych w wiosenne płaszcze i kapelusze.

Był bardzo blisko mnie.

Tydzień minął bardzo szybko i we wtorek o godzinie czternastej młodzieniec stał w przedpokoju spoglądając w swoje odbicie w lustrze. Jego matka pod nieczujnym okiem pana Fabera zdołała uszyć swojemu synowi cudowny, lśniący garnitur. I ja, i Liza wpatrywałyśmy się tamtego dnia na niego z podziwem.

- Świetnie wyglądasz –powiedziała kobieta głaszcząc go po ramieniu – Wiedziałam, że uda mi się wybrać idealny krój, fason i materiał.

Matthew spojrzał na swoją matkę z podziwem, uśmiechnął się i rzekł :

- Mamo, jesteś mistrzynią. Nigdy się nie mylisz. To, co zrobiłaś jest po prostu niesamowite. Dziękuję – po czym pocałował ją w policzek.

Po chwili do korytarza wszedł Cornelius, trzymając się kurczowo ściany. Jego oczy nie mogły znaleźć ani lustra, ani uśmiechniętego od ucha do ucha Matthewa. Ślepo spoglądał na jakiś punkt znajdujący się na suficie. Był wciąż pogrążony w ciemności.

- Tak bardzo chciałbym zobaczyć jak teraz wyglądasz- odparł Cornelius podnosząc głowę do góry.

Gdybym miała moc przywrócenia mu wzroku, nie zawahałabym się ani przez chwilkę. Jak bardzo wtedy zabłąkane oczy małego chłopca mogłyby się cieszyć, że może tak beztrosko spoglądać w oblicze błękitnego nieba i zobaczyć jak cudownie wygląda świat.

Matthew ukląkł przed swoim młodszym bratem, ujął jego rękę i schował ją w swojej dłoni, po czym powiedział :

- Mam na sobie czarny garnitur uszyty przez mamę i śnieżnobiałą koszulę.

Cornelius dotknął mięciutkiego materiału, z jakiego był uszyty garnitur. Nie wiedział nawet jakim kolorem był śnieżnobiały, ale dobrze wiedział, że każdy kolor musi być piękny i każdy pozostał mu jeszcze do odkrycia.

Nie martw się, Corneliusie.

Kiedy przyjdzie czas, nauczę cię wszystkich kolorów świata.

Kiedy przyjdzie czas.

Po chwili dodał tylko :

- Spisz się dobrze w filharmonii. I zagraj tak, żeby wszyscy byli zachwyceni.

Matthew pogładził Corneliusa po jasne czuprynie jego włosów, ucałował matkę i ruszył pod adres Rosenstraβe 17.

Niebo przybrało cudowny jasno granatowy odcień, a leciutki wiatr sprawiał, że białe obłoki pełzły w wolnym tempie po wiosennym nieboskłonie. Słońce odbijało się na tafli Łaby, a na drzewach znów rosły soczyste owoce.

Drezno tętniło życiem.

Stałam na dachu jednej z kamienic położonych wzdłuż ulicy prowadzącej do drezdeńskiej filharmonii i obserwowałam Matthewa. Był bardzo podekscytowany, a jego oczy aż iskrzyły się z radości. Już niedługo znajdzie się w miejscu, które odważyłam się mu pokazać w jego nienagannych snach. Jeszcze tylko kilkadziesiąt kroków…

W oddali dostrzegł ogromny budynek, który był mu już odrobinę znany.Za tymi ciężkimi, drewnianymi wrotami czekało na niego coś niesamowitego, co ma już w zasięgu swojej ręki. Gra na skrzypcach, śpiew operowy i pozostała magia muzyki. Znów spojrzałam mu w oczy, a one znów się do mnie uśmiechały. Matthew otworzył ogromne drzwi i po raz kolejny olśnił go przepych tego miejsca. Wielki hol był po brzegi wypełniony ludźmi biegającymi gdzieś wokoło. Młodzieniec w tłumie dostrzegł Friedricha Neumanna, który na jego widok szeroko się uśmiechnął. Jego przygoda już na dobre się rozpoczęła.

~Kate Moore

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz