Wszystko potoczyło się w
tak zatrważająco szybkim tempie, że nawet ja nie byłam w stanie dostrzec
pierwszych oznak końca.
Przyszedł Nowy Rok,
który Matthew i Giselle spędzili wraz z Lizą i Corneliusem. Jego brat odrobinę
urósł, a na spracowanej i poczciwej twarzy jego matki pojawiło się jeszcze
więcej zmarszczek.
W styczniu skrzypek i
jego dziewczyna znów zaczęli grywać w filharmonii podczas koncertów czy
spektakli. Pan Neumann nie zapomniał o chłopcu, który odmienił i odświeżył jego
przybytek.
Ich życie było harmonią
i cały czas trzymali się swojej miłości kurczowo, aby przypadkiem nie wypuścić
jej ze swych rąk.
Bóg mi świadkiem, że
nikt nie chciał tego robić.
Naprawdę nikt nie chciał
zadać bólu tylu tysiącom ludzi.
Nikt nie chciał odebrać
im dachu nad głową, a przede wszystkim odebrać im tego, co najważniejsze.
Życie.
Naprawdę nikt tego nie
chciał.
A tym bardziej ja.
Musicie bowiem wiedzieć,
że zostałam stworzona do tego, aby głosić wśród wątłych ludzkich ciał nadzieję,
a nie im ją odbierać.
To nie miało tak
wyglądać.
Ale czy to ja decyduję o
biegu wydarzeń ?
Czy to do mnie należy,
aby zarządzać o tym, kiedy słońce ma powstać, a księżyc ma się schować ?
Nie.
Nie ja to czynię, ani
nawet nikt z żyjących na ziemi.
Tylko Bóg ma taką
władzę.
I tylko On jedynie wie,
co tak naprawdę jest potrzebne tym wszystkim duszom ludzkim.
Dzień był w istocie taki
sam jak wszystkie inne dni w roku. Nie wyróżniał się wcale, był on zwykłym i
powszechnym lutowym porankiem.
Słońce świeciło
zwyczajnie, chmury wisiały na niebie w sposób normalny, a wszystko inne było
takie, jakie być powinno.
Doskonałe.
Widziałam jeszcze jak
rano Liza całuje swoich synów w ich czoła i gładzi ich po włosach, po czym
wychodzi do pracy, a później spostrzegam jak mieszkanie opuszcza Matthew,
żegnając się z Corneliusem i pustym miejscem przy stole zajmowanym przez jego
matkę.
Mimo wszystko,
dostrzegłam, że ten dzień będzie się znacząco różnił od wszystkich innych.
Może powietrze pachniało
trochę inaczej ?
A może to świat stał się
odrobinę przyjaźniejszy dla mnie?
To właśnie fakt, że
Giselle wcale nie czekała na Matthewa pod swoim domem, sprawiał, że poskładałam
wszystko w jedną układankę i zrozumiałam.
Nie mogę wam tego jednak
teraz powiedzieć.
Już niedługo wszystko
się wyjaśni.
Buty młodzieńca
zaskrzypiały pod delikatnym i śnieżnobiałym puchem. Ręce włożył do kieszeni i z
tęsknotą wyczekiwał na dziewczynę.
Mijały minuty, a wciąż
nie mógł dostrzec jej sylwetki wyłaniającej się zza drzwi.
Aż w końcu ją dostrzegł.
Czy to smutek w jej
pięknych, lśniących oczach nakazał mu się martwić czy może to, że nie mógł jej
dotknąć i przytulić ?
Giselle stała w oknie a
jej dłonie pozostawiały na szybie odcisk.
Z jej oczu wypływał
strumień łez, których za nic nie mogła powstrzymać.
Matthew wystraszył się
niemiłosiernie, widząc swoją dziewczynę tak przeraźliwie smutną.
Powodem, dla którego
Giselle bezustannie płakała, byli jej
rodzice. A właściwie słowa, jakie przekazali jej kilka godzin temu. Powiedzieli
bowiem, że wyjeżdżają. Na zawsze. Nie na dwa dni ani nawet nie na tydzień.
Wyjeżdżają na całą
wieczność.
Ile znaczy wieczność ?
Dwieście tysięcy lat, a
może milion ?
Co oznacza to słowo i
ile smutku w sobie kryje ?
Oni musieli coś
przeczuwać.
Kto przesłał do ich snów
wydarzenia, które staną się faktem za kilka chwil?
Nie byłam to ja.
A tylko ja mam taką moc.
Ludzie są jednak
niesamowitymi istotami.
Spędziłam wśród nich
prawie dwa tysiące lat, a wciąż nie jestem w stanie do końca pojąć ich
egzystencji.
Skąd bierze się w nich
tyle siły ?
Matthew uniósł ręce ku
górze, ukazując Giselle swoją bezradność. Zapłakałam wtedy nad jego niewinnym
wyrazem twarzy, bowiem nie było ani jednej rzeczy, którą mógłby zrobić.
Nie pomogą łzy, ani
nawet godziny grania symfonii na skrzypcach.
Dziewczyna puściła mu
tylko słodki pocałunek przez grube mury, pomachała do niego i wyszeptała :
„Ich liebe dich.”
A uczyniła to
najpiękniejszym głosem, na jaki kiedykolwiek mogła się zdobyć.
To było ostatnie
spotkanie skrzypka i dziewczyny o sercu kruchym jak malutka zapałka.
Jej serce krwawiło, bo
nie potrafiło wyobrazić sobie ani jednego dnia bez Matthewa.
A gdyby teraz do niego
podbiegła, i złapałaby go za rękę to czy wyjechaliby razem ?
Nie.
Nie wyjechaliby.
Było bowiem zapisane w
gwiazdach, jak ma potoczyć się przyszłość młodzieńca i dziewczyny.
Po raz pierwszy
widziałam jak to jest widzieć kogoś po raz ostatni i nie móc nawet się do niego
przytulić.
A co czuł skrzypek prócz
niezmierzonej bezradności ?
Smutek.
On też wiedział.
On też wiedział, że
widzi Giselle po raz ostatni.
Nie wiem w jaki sposób
się tego domyślił, ale jego umysł był nad wyraz inteligentny, że potrafił
odróżnić wzrok Giselle mówiącej „Do zobaczenia”, od wzroku Giselle szepczącej:
„Żegnaj.”
Wiedział, że nie będzie
już wspólnych spacerów, rozmów i pocałunków.
W tym momencie kończy
się wszystko.
Oprócz ich wiecznej
miłości.
Spojrzeli na siebie po
raz ostatni, gdy w końcu Giselle zniknęła w ciemnej otchłani swojego pokoju,
pozostawiając młodzieńca zupełnie samego na zimnym dworze otoczonym grubą
warstwą śniegu.
Ruszył przed siebie
wolnym krokiem, cały czas mając przed sobą piękną twarz dziewczyny.
I jej bursztynowe oczy,
które zawsze mówiły prawdę.
I wtedy właśnie wszystko
się zaczęło.
Wybaczcie mi, że
powtórzę to jeszcze raz, ale naprawdę nikt nie chciał, aby ta historia skończyła
się właśnie w taki sposób.
Naprawdę nikt tego nie
chciał.
Ale czasami powinność
musi wyjść naprzeciwko pragnieniu i zgasić je jednym mocnym podmuchem.
Tak właśnie było tamtego
zimowego dnia.
Wszystko zaczęło się od
alarmu, który zaczął rozbrzmiewać w całym mieście.
Ludzie musieli przerwać
wykonywane przez nich czynności i zacząć się ratować.
Niebo zaczęły przecinać
brzuchy różnokolorowych samolotów, które zabarwiały je na jaskrawe kolory.
Głośny wrzask przerwała bomba, która nieopatrznie spadła na najbliższą
przecznicę.
Zobaczyłam dziesięć
duszyczek tańczących w blasku latarni i unoszących się wysoko nad skruszoną
prochem ziemią.
Wieża kościoła upadła z
hukiem, rozbijając przy tym dwa pomniki w centrum miasta.
Wszystkie dusze
bezustannie tańczyły w górze, wznosząc sztandar niebiańskiej chwały.
Usłyszałam wtem jakiś
okropny wrzask małego dziecka, płaczącego w bezowocnych poszukiwaniach swoich
rodziców. Jego nieskalane sny zamajaczyły mi na horyzoncie i pozwoliłam je
sobie na chwilę zapamiętać w moim umyśle.
Wśród wielu dusz
dostrzegłam jedną mi znajomą.
W chwili najmniej
spodziewanej, bomba uderzyła w fabrykę krawiecką, w której pracowała Liza
Gwiazdowska. Nim zdążyła wyzionąć ducha, usłyszałam jak nuci piosenkę o wolnym
orle, którą przywykła śpiewać swoim chłopcom.
Teraz i ona była wolna.
Jej dusza dołączyła do
wszystkich pozostałych, ściskając się nawzajem we wspólnym tańcu.
Później nadszedł czas na
filharmonię.
W jednej chwili potężne
i masywne mury zamieniły się w ruinę. Bomba rozerwała organy, skrzypce,
mikrofony, krzesła i biurka, natrafiając na Friedricha Neumanna, Edwarda,
Matildę oraz Ilsę. Ogień zaczął tlić się nad powalonym budynkiem, gdy ich
muzyczne dusze powędrowały do nieba, podziwiając różnokolorowe smugi.
Do kamienicy, w której
mieszkał Matthew pocisk wpadł niezauważalnie, rozdrabniając ściany w drobny
mak.
Cornelius.
Akurat wtedy siedział na
kanapie i zastanawiał się co mają oznaczać te nieprzyjazne i straszliwe dźwięki
za oknem.
Jego dusza była tak
słodka i niewinna, że uniosła się w górę jak piórko wprost w objęcia matki.
Przysięgam, że wtedy
został przywrócony mu wzrok. Spojrzał w oczy matce, dotknął jej twarzy,
poznając ją i całą przestrzeń w dole.
Cornelius widział.
Tak właśnie wyglądał
świat oczami osoby, która właśnie przejrzała.
Wyglądał cudownie.
W ich zrujnowanym domu,
zdjęcie ojca upadło na beton, roztrzaskując się na drobne kawałeczki i
posyłając fotografię ku górze. Skrzypce Matthewa zaczęły znowu grać,
przypominając mi chwilę, gdy dostrzegłam go na rogu ulicy Rosenstraβe i
Freibergerstraβe po raz pierwszy.
Miasto upadało, wiedząc
że powstanie do nowego życia nie będzie już możliwe.
Nie było już
filharmonii, parku, ławki, na której Matthew i Giselle mogli pocałować się po
raz ostatni.
Drezno stanęło w
płomieniach, a z nieba sypał śnieg pomieszany z niezgrabnymi bombami.
Mosty upadały pod
ogromnym ciężarem, a w rzece płynęły martwe ciała pozbawione nadziei.
Niebo błyszczało, huk
rozrywał żywym uszy, a wszystkie białe jak mleko dusze poruszały się w
delikatnym tańcu.
I Matthew.
Kiedy zauważyłam go
biegnącego wąską ulicą w stronę schronu, wiedziałam że na niego też przyszedł
czas.
Jego smutne błękitne
oczy płakały, gdy w końcu przewrócił się martwy na ziemię, roztrzaskując sobie
czaszkę.
Po raz ostatni spojrzał
w niebo i przypomniał sobie każdy dzień w jego krótkim, ale jakże pięknym
życiu.
Kwitnące słoneczniki na
letniej polanie, ćwierkające ptaki i słońce, które smagało jego twarz.
Dusza jego była tak
magiczna, że zaczęła unosić się jeszcze wyżej w górę i zatrzymała się na
najwyższej warstwie chmur.
Jeszcze raz dostrzegłam
go śmiejącego się, opiekującego się Corneliusem, całującego Giselle i grającego
na skrzypcach.
Wśród wielu innych
nieznanych mi ciał, odszedł skrzypek -
ten największy w dziejach ludzkości, który ukochał wszystko nad życie.
Odszedł ten, który
powinien żyć i nadawać światu, taki sam rytm, jak w jego pięknych symfoniach.
Jego idealna dusza.
Kiedy całe miasto powoli
umierało, Giselle wraz z rodzicami schroniła się w domku wysoko w górach, gdzie
doczekała końca wojny.
Widziałam jak każdego
dnia płacze po Matthewie Gwiazdowskim, całując pierścionek, który dostała od
niego pewnego nadzwyczajnego dnia w cukierni.
Przez całe jej życie
tylko raz pokazałam jej w śnie twarz młodzieńca.
Obudziła się wtedy z
krzykiem w nocy, błagając, aby znów był żywy.
A on wtedy przyszedł z
zaświatów i odtąd zamieszkał w jej cennym sercu.
~Kate Moore
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz