piątek, 25 lipca 2014

46. "Skrzypek" - Rozdział 6


Giselle odwiedzała od tego czasu rodzinę Gwiazdowskich niemalże codziennie, wypełniając szuflady w ich mieszkaniu łakociami.

Doprawdy, ta dziewczyna o kolorze oczu przypominającym mi zawsze iskrzący się w blasku słońca bursztyn, nie robiła tego z litości czy obowiązku.

Zobaczyłam jej serce jakby przez mgłę i to dostrzegłam.

Jakaś jego część była już zarezerwowana dla Matthewa. Widziałam jak bardzo próbowała z tym walczyć.  

Wszystko to było jednak na nic.

Nie można zapobiec i uciec od miłości.

Ich przeznaczeniem było poznać się i zakochać w takiej właśnie sytuacji.

Od kiedy Matthew został pobity, przychodziłam do tej dziewczyny każdej nocy, aby pokrzepić jej serce, zapewnić, że to właśnie skrzypek był tym jedynym i dawać jej piękne sny.

Odwiedzałam jej dom w dzielnicy dla bogaczy na ulicy Donnerstraβe 27 i zastawałam tam kompletną pustkę.

Był on cały wypełniony przeszywającą ciszą i spokojem, którego nie sposób było zrozumieć.

Olbrzymie, drewniane meble stały bezczynnie, zupełnie bezużytecznie. Radio nie potrafiło przewidzieć prognozy pogody, a srebrne sztućce wcale nie chciały zjeść wspólnego posiłku.

Ojciec, Lars Schwarz był bardzo zapracowanym człowiekiem, zawsze sprawiającym wrażenie zajętego. Na jego twarzy nigdy nie gościł uśmiech. Był człowiekiem ponurym, smutnym i pozbawionym marzeń.

Matka, Renatte Schwarz była istnym lustrzanym odbiciem swojego męża. Jej długie brązowe włosy uczesane w surowy kok odwracały uwagę od posępnych ciemnoniebieskich ślepi, które płakały, nawet nie wydając żadnego dźwięku.  Nie brakowało im niczego.

Może poza jedną rzeczą.

Poza rzeczą, której nigdy nie znajdą w sklepie, na ulicy, na łące czy nawet w kosmosie.

Nie kupią jej nawet za najcenniejsze sztabki złota, czy za najszlachetniejsze kamienie.

Brakowało im szczęścia.

Mieli wszystko, a tak naprawdę nie posiadali niczego.

Ich sny były szare, bezbarwne, zniszczone i bez figurującej na wyżynach nadziei.

Czy Giselle była w tej rodzinie szczęśliwa ?

Odpowiedź jest banalna.

Nigdy nie była.

Ona jedna z całej trójki pojęła, że tak ważnej rzeczy w życiu nie można zamienić za fortunę, czy drogie samochody.

To właśnie ją odwiedzałam każdej nocy i pokazywałam jej osobę najprawdopodobniej najbardziej szczęśliwą z kilku miliardów ludzi na świecie – Matthewa Gwiazdowskiego.

Tworzyłam dla niej piękne sny.

Na twarzy Giselle zawsze wtedy pojawiał się promienny uśmiech. Wiedziałam, że wciąż czuje coś do Jacoba, ale czy rzeczywistość może wygrać z bajecznymi snami ?

Zdecydowanie nie może i nigdy tak się nie stało i nie stanie.

Oboje każdej nocy śnili o sobie nawzajem.

Dostrzegałam ich sny tańczące na ciemnogranatowym, niebie obok okrągłego aksamitnego księżyca.

Sny.

Ich sny.

Kilka dni później, Giselle zerwała z Jacobem. Było mi go odrobinę szkoda, bo dobrze wiedziałam, że byłby on w stanie zrobić dla niej wszystko. Długo starał się, aby ona do niego wróciła.

Ale ani najdroższe pralinki świata, ani kwiatki z najwyższej półki, nie były w stanie wyrzucić skrzypkowego serca Matthewa Gwiazdowskiego z jej pięknego umysłu.

Rzecz jasna, rodzice Giselle byli bardzo tym faktem zasmuceni. Myśleli już o bogatym Jacobie jak o swoim zięciu, dlatego nie byli w stanie zaakceptować tego, że ich córka zadaje się z muzykiem bez grosza przy duszy.

Ale czy i oni mogliby być jeszcze bardziej ponurzy ?

Nie mogliby.

Ich serca były już tak bardzo przepełnione smutkiem tego świata, że nawet to nie było w stanie zmienić ich humoru.

Miłość Matthewa i Giselle rozpoczęła się od jednego przypadkowego spojrzenia w filharmonii.

A może to wcale nie było przypadkowe ?

Sama już nie wiem.

Do dziś mam na ustach uśmiech, gdy przywołuję tamten moment w mojej niezłomnej pamięci.

Minęło kilka tygodni i nadszedł już czas na powrót do filharmonii. Premiera najnowszej sztuki zbliżała się wielkimi krokami.

Giselle przywdziała bladoróżową cukierkową sukienkę sięgającą jej do kostek. Jasne blond włosy spięła w lużny koczek, a w uszach widniały brylantowe kolczyki.

Trzymając się za ręce, ona i Matthew przemierzali rozchichotane i roześmiane w blasku słonecznego dnia ulice. Wyróżniali się z wszystkich innych par na tym świecie, choć tak naprawdę byli tacy sami.

Kto by kilka lat temu pomyślał, że te magiczne sny o dziewczynie, o cudownej duszy i chłopcu o skrzypkowym sercu się spełnią ?

Kto by pomyślał, że ich marzenia, sny, tajemnice i nadzieje spotkają się na jednej drodze i już zawsze będą sobie towarzyszyły ?

Ja to wiedziałam.

I dałam znać całemu światu, aby splótł ich już na zawsze razem.

Na zawsze.

Drezno było pięknym miastem. Riksze jeździły we wszystkie strony, czarne staromodne samochody tłoczyły się wolno, pozostawiając za sobą zapach benzyny, a ludzie beztrosko spacerowali po ulicach.

Jakby nie było wojny.

Jakby ludzi wcale nie zabijano. Jakby nie było karabinów i magazynków z nabojami, a zło wcale nie istniało.

Tak właśnie czuli się Matthew i Giselle.

Tak beztrosko.

Jakby cały świat był wolny.

Skrzypek spojrzał w piękne oczy Giselle i pozostawił na jej ustach delikatny pocałunek.

- Czymże zasłużyłem sobie, moja droga, abyś bezustannie się za mną wstawiała i tak mocno mnie kochała ? Jestem tylko zwykłym muzykiem – powiedział młodzieniec przystając i ujmując Giselle za jej wypielęgnowane dłonie.

Tylko muzykiem.

Matthew nawet nie zdawał sobie z prawy z tego, ile taki zwykły muzyk dla mnie znaczył.

Ile znaczył dla mnie, a ile mógł znaczyć dla całego świata, gdyby tylko on go poznał.

Ale nie zawsze wszystko się udaje i czasami trzeba stąd odejść, nie spełniając danego celu.

Kto wie jak ma się stać z Matthewem Gwiazdowskim ?

Och.

Ja to bardzo dobrze wiedziałam.

Ale nie zamierzam zdradzać teraz tej tajemnicy.

Zdaję sobie sprawę z tego, że gdybym to zrobiła, większość z was odłożyłaby tę książkę na półkę, gdzie leżałaby przez najbliższe lata.

A nie tego chcę.

Dziewczyna odgarnęła jego bujną grzywkę ciemnych włosów z czoła i odparła przekonująco :

- Kocham cię za twoją cudowną duszę. I kocham cię, bo twoje oczy nie zazdroszczą. Nie kryją w sobie pogardy. W twoich oczach widzę siebie.

Wcale nie widziałam ich różnicy wieku, kiedy tak szli przed siebie tego dnia. Nie dostrzegłam, że Giselle szesnasty rok życia osiągnęła już dwa lata temu.

Oni po prostu byli razem. A czy jakakolwiek różnica wieku mogłaby stanąć na drodze do ich wiecznej miłości ?

Na pewno nie.

- Matthew, jak myślisz – powiedziała Giselle, kiedy ruszyli z  miejsca – Dlaczego jest coś takiego jak wojna ?

Chłopiec bardzo dobrze znał odpowiedź na to pytanie. Spostrzegłam, że zaraz otworzy swoje usta i pozwoli słowom zawisnąć na niewidocznej linie powieszonej gdzieś wysoko nad ulicą.

- Widzisz Giselle – zaczął, podnosząc wyżej głowę – Wojna jest dlatego, że ludzie nie wiedzą czym jest pokój i wcale nie chcą go poznać. Tworzą konflikty, by udowodnić sobie, że są kimś więcej. Chcą sobie udowodnić, że są dyktatorami, przewodnikami, a nie zwykłymi ludźmi. To jest bardzo smutne – odparł, spoglądając na dobrze znany mu budynek, który z każdym krokiem coraz bardziej rosnął w jego oczach.

W istocie, to wszystko co przed chwilą powiedział było prawdą.

Nigdy nie słyszałam piękniejszych słów o tym, dlaczego na tym świecie są wojny. Matthew ujął to w idealny sposób.

Nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, jakie będą skutki tej wojny.

Jakie będą skutki dla niego, jego matki, Corneliusa i wszystkich innych, dobrze mu już znanych ludzi.

I dobrze, że nie wiedział.

Bałam się, że jego delikatne serce mogłoby tego nie wytrzymać.

Giselle podniosła swój wzrok na Matthewa i ścisnęła jego rękę, wyczuwając jego słodką bliskość.

Kochała go.

Kochała go o wiele bardziej od niewdzięcznego serca Jacoba Luftenhofta, który chyba nigdy nie zasłużył na miłość.

Bo jeśli zasłużył, to dlaczego traktował ją właśnie w taki sposób ?

Jak przedmiot.

Jak zwykłą rzecz, którą można  wyrzucić, ale równocześnie strzec jej granic i walczyć o nią bezlitośnie i  bezustannie.

Tak nie wyglądała prawdziwa miłość.

Tak nie wyglądało nawet zauroczenie.

Uwierzcie mi, chodziłam po tym świecie już ponad tysiąc lat i perfekcyjnie potrafię rozróżnić miłość od zwykłego zauroczenia.

Zapytacie czy miłość Matthewa i Giselle była tą prawdziwą czy tylko zwykłym zauroczeniem.

Cóż.

Kolejne strony tej historii powinny wam dać odpowiedź.

Gdy tylko filharmonia ukazała się ich oczom, naraz się uśmiechnęli. Dobrze bowiem wiedzieli, że gdzieś tam czeka ich nowa przyszłość.

Może tym razem bez intruzów, którzy będą próbowali dać im nauczkę już na zawsze i ich zabić.

Może już bez nich.

Edward, ubrany w ciemnoniebieski garnitur i jasnozieloną koszulę, palił papierosa, z którego ulatywał trujący dym. Po chwili dostrzegł Matthewa i Giselle zmierzających w ich stronę, po czym wyszedł im naprzeciwko.

- Matthew, człowieku ! –wykrzyknął głośno, klepiąc go po plecach – Tak dawno się nie widzieliśmy ! Wyzdrowiałeś już na dobre ? – zapytał z troską w głosie.

Młodzieniec pokiwał głową i uśmiechnął się szeroko. Edward zwrócił oczy na Giselle i dostrzegł, że oboje trzymają się za ręce.

- To wy… Wy jesteście teraz razem ? –jego oczy zrobiły się tak ogromne jak dwie pełnie księżyca.

To było jasne, że to wszystko było dla Edwarda co najmniej niezrozumiałe.

Bo któż były w stanie kiedykolwiek rywalizować z tak potężną osobą jak Jacob ?

Jednak na świecie była taka jedna symfoniczna dusza, która potrafiła przezwyciężyć nawet jego. Ta dusza, rzecz jasna, nazywała się Matthew Gwiazdowski.

 Oboje naraz pokiwali głowami i spojrzeli na siebie.

Edward znów poklepał skrzypka po plecach i pogratulował im obojgu.

- Bardzo się cieszę. W końcu ktoś pokazał temu Luftenhoftowi gdzie jest jego miejsce. Trzymam za was kciuki. Jestem pewny, że wam się uda – powiedział spoglądając na nich przyjaźnie.

- Nasza nowa sztuka ledwo co stoi na nogach – dodał Edward, wkładając cienkiego papierosa do ust – Dzięki Bogu pan Neumann zadecydował o dodatkowych próbach.

Po chwili cała trójka weszła do środka i skierowała się do tej samej ogromnej sali, w której Matthew zobaczył Giselle po raz pierwszy.

Ani Matilda, ani Ilsa nie mogły uwierzyć w to, że chłopak, który gra na ulicy, jest związany z tak bogatą personą jak Giselle.

Wszyscy podnieśli tylko znacząco brwi, ale mimo wszystko w ich oczach udało mi się odnaleźć akceptację.

Filharmonia na całą godzinę przepełniła się muzyką. Matthew grał na skrzypcach, Giselle śpiewała operowym głosem, a cała reszta była ich dopełnieniem.

Widok ich wszystkich, tworzących coś nowego, był po prostu niesamowity.

~Kate Moore

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz