Giselle odwiedzała od
tego czasu rodzinę Gwiazdowskich niemalże codziennie, wypełniając szuflady w
ich mieszkaniu łakociami.
Doprawdy, ta dziewczyna
o kolorze oczu przypominającym mi zawsze iskrzący się w blasku słońca bursztyn,
nie robiła tego z litości czy obowiązku.
Zobaczyłam jej serce
jakby przez mgłę i to dostrzegłam.
Jakaś jego część była
już zarezerwowana dla Matthewa. Widziałam jak bardzo próbowała z tym walczyć.
Wszystko to było jednak
na nic.
Nie można zapobiec i
uciec od miłości.
Ich przeznaczeniem było
poznać się i zakochać w takiej właśnie sytuacji.
Od kiedy Matthew został
pobity, przychodziłam do tej dziewczyny każdej nocy, aby pokrzepić jej serce,
zapewnić, że to właśnie skrzypek był tym jedynym i dawać jej piękne sny.
Odwiedzałam jej dom w
dzielnicy dla bogaczy na ulicy Donnerstraβe 27 i zastawałam tam kompletną
pustkę.
Był on cały wypełniony
przeszywającą ciszą i spokojem, którego nie sposób było zrozumieć.
Olbrzymie, drewniane
meble stały bezczynnie, zupełnie bezużytecznie. Radio nie potrafiło przewidzieć
prognozy pogody, a srebrne sztućce wcale nie chciały zjeść wspólnego posiłku.
Ojciec, Lars Schwarz był
bardzo zapracowanym człowiekiem, zawsze sprawiającym wrażenie zajętego. Na jego
twarzy nigdy nie gościł uśmiech. Był człowiekiem ponurym, smutnym i pozbawionym
marzeń.
Matka, Renatte Schwarz
była istnym lustrzanym odbiciem swojego męża. Jej długie brązowe włosy uczesane
w surowy kok odwracały uwagę od posępnych ciemnoniebieskich ślepi, które
płakały, nawet nie wydając żadnego dźwięku. Nie brakowało im niczego.
Może poza jedną rzeczą.
Poza rzeczą, której nigdy
nie znajdą w sklepie, na ulicy, na łące czy nawet w kosmosie.
Nie kupią jej nawet za
najcenniejsze sztabki złota, czy za najszlachetniejsze kamienie.
Brakowało im szczęścia.
Mieli wszystko, a tak
naprawdę nie posiadali niczego.
Ich sny były szare,
bezbarwne, zniszczone i bez figurującej na wyżynach nadziei.
Czy Giselle była w tej
rodzinie szczęśliwa ?
Odpowiedź jest banalna.
Nigdy nie była.
Ona jedna z całej trójki
pojęła, że tak ważnej rzeczy w życiu nie można zamienić za fortunę, czy drogie
samochody.
To właśnie ją
odwiedzałam każdej nocy i pokazywałam jej osobę najprawdopodobniej najbardziej
szczęśliwą z kilku miliardów ludzi na świecie – Matthewa Gwiazdowskiego.
Tworzyłam dla niej
piękne sny.
Na twarzy Giselle zawsze
wtedy pojawiał się promienny uśmiech. Wiedziałam, że wciąż czuje coś do Jacoba,
ale czy rzeczywistość może wygrać z bajecznymi snami ?
Zdecydowanie nie może i
nigdy tak się nie stało i nie stanie.
Oboje każdej nocy śnili
o sobie nawzajem.
Dostrzegałam ich sny
tańczące na ciemnogranatowym, niebie obok okrągłego aksamitnego księżyca.
Sny.
Ich sny.
Kilka dni później,
Giselle zerwała z Jacobem. Było mi go odrobinę szkoda, bo dobrze wiedziałam, że
byłby on w stanie zrobić dla niej wszystko. Długo starał się, aby ona do niego
wróciła.
Ale ani najdroższe
pralinki świata, ani kwiatki z najwyższej półki, nie były w stanie wyrzucić
skrzypkowego serca Matthewa Gwiazdowskiego z jej pięknego umysłu.
Rzecz jasna, rodzice
Giselle byli bardzo tym faktem zasmuceni. Myśleli już o bogatym Jacobie jak o
swoim zięciu, dlatego nie byli w stanie zaakceptować tego, że ich córka zadaje
się z muzykiem bez grosza przy duszy.
Ale czy i oni mogliby
być jeszcze bardziej ponurzy ?
Nie mogliby.
Ich serca były już tak
bardzo przepełnione smutkiem tego świata, że nawet to nie było w stanie zmienić
ich humoru.
Miłość Matthewa i
Giselle rozpoczęła się od jednego przypadkowego spojrzenia w filharmonii.
A może to wcale nie było
przypadkowe ?
Sama już nie wiem.
Do dziś mam na ustach
uśmiech, gdy przywołuję tamten moment w mojej niezłomnej pamięci.
Minęło kilka tygodni i
nadszedł już czas na powrót do filharmonii. Premiera najnowszej sztuki zbliżała
się wielkimi krokami.
Giselle przywdziała
bladoróżową cukierkową sukienkę sięgającą jej do kostek. Jasne blond włosy
spięła w lużny koczek, a w uszach widniały brylantowe kolczyki.
Trzymając się za ręce,
ona i Matthew przemierzali rozchichotane i roześmiane w blasku słonecznego dnia
ulice. Wyróżniali się z wszystkich innych par na tym świecie, choć tak naprawdę
byli tacy sami.
Kto by kilka lat temu
pomyślał, że te magiczne sny o dziewczynie, o cudownej duszy i chłopcu o
skrzypkowym sercu się spełnią ?
Kto by pomyślał, że ich
marzenia, sny, tajemnice i nadzieje spotkają się na jednej drodze i już zawsze
będą sobie towarzyszyły ?
Ja to wiedziałam.
I dałam znać całemu
światu, aby splótł ich już na zawsze razem.
Na zawsze.
Drezno było pięknym
miastem. Riksze jeździły we wszystkie strony, czarne staromodne samochody
tłoczyły się wolno, pozostawiając za sobą zapach benzyny, a ludzie beztrosko
spacerowali po ulicach.
Jakby nie było wojny.
Jakby ludzi wcale nie
zabijano. Jakby nie było karabinów i magazynków z nabojami, a zło wcale nie
istniało.
Tak właśnie czuli się
Matthew i Giselle.
Tak beztrosko.
Jakby cały świat był
wolny.
Skrzypek spojrzał w
piękne oczy Giselle i pozostawił na jej ustach delikatny pocałunek.
- Czymże zasłużyłem
sobie, moja droga, abyś bezustannie się za mną wstawiała i tak mocno mnie
kochała ? Jestem tylko zwykłym muzykiem – powiedział młodzieniec przystając i
ujmując Giselle za jej wypielęgnowane dłonie.
Tylko muzykiem.
Matthew nawet nie zdawał
sobie z prawy z tego, ile taki zwykły muzyk dla mnie znaczył.
Ile znaczył dla mnie, a
ile mógł znaczyć dla całego świata, gdyby tylko on go poznał.
Ale nie zawsze wszystko
się udaje i czasami trzeba stąd odejść, nie spełniając danego celu.
Kto wie jak ma się stać
z Matthewem Gwiazdowskim ?
Och.
Ja to bardzo dobrze
wiedziałam.
Ale nie zamierzam
zdradzać teraz tej tajemnicy.
Zdaję sobie sprawę z
tego, że gdybym to zrobiła, większość z was odłożyłaby tę książkę na półkę,
gdzie leżałaby przez najbliższe lata.
A nie tego chcę.
Dziewczyna odgarnęła
jego bujną grzywkę ciemnych włosów z czoła i odparła przekonująco :
- Kocham cię za twoją
cudowną duszę. I kocham cię, bo twoje oczy nie zazdroszczą. Nie kryją w sobie
pogardy. W twoich oczach widzę siebie.
Wcale nie widziałam ich
różnicy wieku, kiedy tak szli przed siebie tego dnia. Nie dostrzegłam, że
Giselle szesnasty rok życia osiągnęła już dwa lata temu.
Oni po prostu byli
razem. A czy jakakolwiek różnica wieku mogłaby stanąć na drodze do ich wiecznej
miłości ?
Na pewno nie.
- Matthew, jak myślisz –
powiedziała Giselle, kiedy ruszyli z
miejsca – Dlaczego jest coś takiego jak wojna ?
Chłopiec bardzo dobrze
znał odpowiedź na to pytanie. Spostrzegłam, że zaraz otworzy swoje usta i
pozwoli słowom zawisnąć na niewidocznej linie powieszonej gdzieś wysoko nad
ulicą.
- Widzisz Giselle –
zaczął, podnosząc wyżej głowę – Wojna jest dlatego, że ludzie nie wiedzą czym
jest pokój i wcale nie chcą go poznać. Tworzą konflikty, by udowodnić sobie, że
są kimś więcej. Chcą sobie udowodnić, że są dyktatorami, przewodnikami, a nie
zwykłymi ludźmi. To jest bardzo smutne – odparł, spoglądając na dobrze znany mu
budynek, który z każdym krokiem coraz bardziej rosnął w jego oczach.
W istocie, to wszystko
co przed chwilą powiedział było prawdą.
Nigdy nie słyszałam
piękniejszych słów o tym, dlaczego na tym świecie są wojny. Matthew ujął to w
idealny sposób.
Nie zdawał sobie jednak
sprawy z tego, jakie będą skutki tej wojny.
Jakie będą skutki dla
niego, jego matki, Corneliusa i wszystkich innych, dobrze mu już znanych ludzi.
I dobrze, że nie
wiedział.
Bałam się, że jego
delikatne serce mogłoby tego nie wytrzymać.
Giselle podniosła swój
wzrok na Matthewa i ścisnęła jego rękę, wyczuwając jego słodką bliskość.
Kochała go.
Kochała go o wiele
bardziej od niewdzięcznego serca Jacoba Luftenhofta, który chyba nigdy nie
zasłużył na miłość.
Bo jeśli zasłużył, to
dlaczego traktował ją właśnie w taki sposób ?
Jak przedmiot.
Jak zwykłą rzecz, którą
można wyrzucić, ale równocześnie strzec
jej granic i walczyć o nią bezlitośnie i
bezustannie.
Tak nie wyglądała
prawdziwa miłość.
Tak nie wyglądało nawet
zauroczenie.
Uwierzcie mi, chodziłam
po tym świecie już ponad tysiąc lat i perfekcyjnie potrafię rozróżnić miłość od
zwykłego zauroczenia.
Zapytacie czy miłość
Matthewa i Giselle była tą prawdziwą czy tylko zwykłym zauroczeniem.
Cóż.
Kolejne strony tej
historii powinny wam dać odpowiedź.
Gdy tylko filharmonia
ukazała się ich oczom, naraz się uśmiechnęli. Dobrze bowiem wiedzieli, że
gdzieś tam czeka ich nowa przyszłość.
Może tym razem bez
intruzów, którzy będą próbowali dać im nauczkę już na zawsze i ich zabić.
Może już bez nich.
Edward, ubrany w
ciemnoniebieski garnitur i jasnozieloną koszulę, palił papierosa, z którego
ulatywał trujący dym. Po chwili dostrzegł Matthewa i Giselle zmierzających w
ich stronę, po czym wyszedł im naprzeciwko.
- Matthew, człowieku !
–wykrzyknął głośno, klepiąc go po plecach – Tak dawno się nie widzieliśmy !
Wyzdrowiałeś już na dobre ? – zapytał z troską w głosie.
Młodzieniec pokiwał
głową i uśmiechnął się szeroko. Edward zwrócił oczy na Giselle i dostrzegł, że
oboje trzymają się za ręce.
- To wy… Wy jesteście
teraz razem ? –jego oczy zrobiły się tak ogromne jak dwie pełnie księżyca.
To było jasne, że to
wszystko było dla Edwarda co najmniej niezrozumiałe.
Bo któż były w stanie
kiedykolwiek rywalizować z tak potężną osobą jak Jacob ?
Jednak na świecie była
taka jedna symfoniczna dusza, która potrafiła przezwyciężyć nawet jego. Ta
dusza, rzecz jasna, nazywała się Matthew Gwiazdowski.
Oboje naraz pokiwali głowami i spojrzeli na
siebie.
Edward znów poklepał
skrzypka po plecach i pogratulował im obojgu.
- Bardzo się cieszę. W
końcu ktoś pokazał temu Luftenhoftowi gdzie jest jego miejsce. Trzymam za was
kciuki. Jestem pewny, że wam się uda – powiedział spoglądając na nich
przyjaźnie.
- Nasza nowa sztuka
ledwo co stoi na nogach – dodał Edward, wkładając cienkiego papierosa do ust –
Dzięki Bogu pan Neumann zadecydował o dodatkowych próbach.
Po chwili cała trójka
weszła do środka i skierowała się do tej samej ogromnej sali, w której Matthew
zobaczył Giselle po raz pierwszy.
Ani Matilda, ani Ilsa
nie mogły uwierzyć w to, że chłopak, który gra na ulicy, jest związany z tak
bogatą personą jak Giselle.
Wszyscy podnieśli tylko
znacząco brwi, ale mimo wszystko w ich oczach udało mi się odnaleźć akceptację.
Filharmonia na całą
godzinę przepełniła się muzyką. Matthew grał na skrzypcach, Giselle śpiewała
operowym głosem, a cała reszta była ich dopełnieniem.
Widok ich wszystkich,
tworzących coś nowego, był po prostu niesamowity.
~Kate Moore
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz