sobota, 6 czerwca 2015

167. "Wiolonczela" Rozdział VII


 Ciepłe dni wprawiają mnie w dobry nastrój. Mama mówiła, że to dzięki promieniom słonecznym- ponoć mają w sobie coś takiego, co poprawia humor i wpływa dobrze na zdrowie. Niezbyt dobrze pamiętam, co to takiego było… Ale to przecież nie ważne.
 Jak dobrze, że pogoda dopisywała w moje urodziny.
 Nie, żebym zamierzała je jakoś hucznie świętować, ale nikt nie chciałby tego przygnębiającego deszczu za oknem… 

 Piotr zniknął gdzieś z rana. Nie chcę zachowywać się jak samolubne dziecko, ale nawet nie raczył powiedzieć, gdzie się wybiera… Mama miała rację- mężczyźni sprawiają mnóstwo problemów. Gorzej, niż z dzieckiem…
 Siedziałam na ganku i czytałam książkę. Dostałam ją w prezencie od Mateczki. Nie mam pojęcia, w jaki sposób ją zdobyła. Wypytywałam ją o to, ale ona tylko uśmiechała się pod nosem i powiedziała, że musi iść do pani Elizavety. Po raz pierwszy od długiego czasu zostałam dzisiaj sama w domu. Za każdym razem ktoś był w okolicy- albo Piotr, albo Mama. Samotność nie jest straszna, ale… Jakoś dziwnie tak siedzieć samemu, w ciszy. Towarzyszył mi jedynie śpiew ptaków.
 „Warto by było przygotować obiad dla domowników.” – pomyślałam. Piotr zawsze chwalił moje dania, a muszę przyznać, że lubiłam, gdy mnie komplementował… Zerwałam się z miejsca, gotowa do działania, kiedy to dojrzałam sylwetkę mamy, biegnącej w stronę domu. Od dawna nie miała tak smutnego wyrazu twarzy… Ale to nie ten smutek mnie tak zaskoczył. Raczej z trudem skrywane przerażenie.
 - Ojc… Ojciec…! – wołała, z trudem opanowując drżący głos.
 - Kto? Kto?
 - O-Ojciec Samuela…! Z-Zmarł…!
***
Samuel, jego brat i ojciec należeli do Specjalnej Grupy Do Kontaktu Ze Światem Zewnętrznym. Od dłuższego czasu nikt w wiosce nie zastanawiał się, co by było, gdyby kogoś z tej trójki zabrakło. Śmierć Ojca Samuela zaskoczyła wszystkich.  Bracia zostali sami z ogromną odpowiedzialnością.
 Mama opowiedziała mi o wszystkim na spokojnie, cały czas przecierając dłonią załzawione oczy. Wiem, jak ważny dla niej był Ojciec Samuela. Po tym, jak zostaliśmy bez naszego Taty, sporo nam pomagał. Dzięki niemu Mateczka zaczęła szyć z panią Elizavetą. Wtedy właśnie zaprzyjaźniłam się z jego synem. Niestety, cała ta sielanka nie trwała zbyt długo, bo Samuel, wraz z bratem, musieli zostać przez swojego tatę przeszkoleni i przygotowani do zostania członkami Specjalnej Grupy Do Kontaktu Ze Światem Zewnętrznym. A zostali nimi w młodym wieku. „Zdecydowanie, byli na to za młodzi”- powtarzała Mama.
 Gdzieś w sercu czułam, że powinnam teraz porozmawiać z Samuelem o tym wszystkim. Może niekoniecznie o samej śmierci jego ojca, ale o tym, co zamierzają zrobić z grupą, czy nie potrzebują pomocy, itp., itd. Kiedyś nie odważyłabym się na to, ale po spotkaniu Piotra jakoś… Przyzwyczaiłam się do mężczyzn? Jakoś dziwnie to brzmi.
   Gdy tak siedziałam, zastanawiając się nad wszystkim, nagle wpadło mi do głowy coś iście genialnego. Piotr od jakiegoś czasu chciał znaleźć porządne zajęcie w wiosce, by móc tu zostać na dłużej i „nie być dla nas ciężarem”. Pochodzi z terenów, które znajdują się poza naszą małą osadą, więc zna je dobrze. Czemu by nie miał zastąpić ojca Samuela?
   Nie czekając dłużej, opowiedziałam o tym Mamie. Na początku nie była przekonana, ale gdy przypomniałam jej o tym, że Piotr nie urodził się w naszej okolicy, tylko przybył z bardzo daleka, stwierdziła, że w sumie można by spróbować. W końcu, nowa osoba w Grupie mogłaby wprowadzić wiele zmian. Kto wie, co Piotr przywiózłby spoza wioski? Może nawet i tę słynną wiolonczelę?
***
   Samuel westchnął ciężko, przejeżdżając dłonią po swojej brodzie.
- To nie takie łatwe. Mam niby przyjąć do Grupy mężczyznę, którego nawet nie znam?
- Ale ja go znam! Bardzo dobrze! – oburzyłam się z lekka – Jestem pewna, że pomógłby wam ze wszystkim!
- Spokojnie, spokojnie… - westchnął ciężko – Widzisz, to nie takie proste. Od tego zależy życie w naszej wiosce. Nie mogę pozwolić sobie na przyjmowanie byle kogo do naszego zespołu. Odpowiadamy za wszystkich w okolicy.
Nie wiem dlaczego, ale strasznie zirytowały mnie jego słowa. Przecież zdawałam sobie sprawę z tego, jakie to ważne i właśnie dlatego zaproponowałam Piotra. Nie zaproponowałabym na kandydata byle kogo.
Moja irytacja przeszła dość szybko, gdy już na spokojniej spojrzałam na Samuela. To nie był ten sam chłopiec, którego kiedyś znałam. Teraz wyglądał zdecydowanie poważniej. I jakoś… Smutno. Pewnie wpłynęła tak na niego śmierć ojca i fakt, że teraz cały ciężar będzie spoczywał na jego barkach. Szkoda mi się go zrobiło. Bardzo chciałabym móc z nim porozmawiać o innych rzeczach, tak jak dawniej. O tym, ile jest gwiazd na niebie, gdzie ukrywają się nocami i dniami najróżniejsze zwierzęta, dlaczego chmury przybierają takie niezwykłe kształty… Jednak dorosłość nie pozwalała już na takie luźne rozmowy. Wymagała powagi. Nudnej powagi.
- Dobrze więc. Przyprowadzę Piotra do ciebie.
- W porządku.

~Victoria Blanc

2 komentarze:

  1. Nie wiem, czy to tylko jakieś moje złe przeczucie, które każe mi myśleć, że "Wiolonczela" powoli chyli się już ku końcowi? Aż szkoda byłoby kończyć takie przecudowne opowiadanie, no ale wszystko w końcu ma swój kres. Co do siódmego rozdziału- tak jak zresztą każdy poprzedni, jest po prostu świetny. Wprowadzasz nas swoimi słowami do tego niesamowitego świata głównych bohaterów, co jest wprost niesamowite. Super, czekam na więcej :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Muszę się przyznać, że zanim przeczytałam kolejny rozdział "Wiolonczeli", zrobiłam sobie taką małą retrospekcję i wróciłam do czasu, kiedy opublikowany został pierwszy, drugi, trzeci i aż tak do szóstego rozdziału. Absolutnie świetne jest to opowiadanie, Victorio. Sam pomysł, dialogi oraz wszystko, co jest zawarte w "Wiolonczeli" sprawia, że nie chce się tego przestać czytać i najchętniej przeczytałoby się od razu ostatni rozdział. Mam również podobnie jak pani Agnieszka- odczuwam, że to opowiadanie się kończy, ale równocześnie mam wrażenie jakbyś zaczynała nowe wątki w tym opowiadaniu. Czekam na dalszy rozwój sytuacji! Powodzenia w kolejnych rozdziałach ;)

    OdpowiedzUsuń