- Czym jest wojna?
- Cóż, jakby to tobie
wytłumaczyć… Wasza wioska jest pokojem. Dobrem…
- …szaleńczo nudnym
dobrem…
- …ale to nie zmienia
faktu, że nim jest. Wojna jest przeciwieństwem waszej wioski.
**
Matula krzątała się w kuchni. Mam wrażenie, że odkąd
gościłyśmy u siebie Piotra, zaczęła się bardziej starać. Ja, wraz z naszym
współlokatorem, siedziałam w mym małym więzieniu i rozmawiałam. Rozmawialiśmy
praktycznie o wszystkim. O zwierzętach, roślinach, ludziach z naszej wioski i…
Spoza niej.
Jak się okazało (przynajmniej tak sądzi Piotr), poza moim
małym światkiem żyją inni ludzie. Są tacy, jak ci w naszej wiosce. No może
oprócz tego, że część ludzi z piotrowych opowieści jest zła. Źli ludzie…
Pamiętam, jak kiedyś nasza sąsiadka, pani Elizaveta, wyzywając ojca Samuela,
nazwała go złym człowiekiem.
Westchnęłam cicho, opierając twarz na dłoniach.
- Piotrze…
- Tak?
- A tak właściwie, to
co jest twoim hobby?
Spojrzał na mnie i w skupieniu wpatrywał się tak w moją
twarz. Przez jakiś czas miałam wrażenie, że ktoś wypisał na moim czole jego
ulubione zajęcia… Po chwili zastanowienia, w końcu się odezwał:
- Miałem wiele
zainteresowań. Wiadomo, sport, spotkania ze znajomymi, książki… Ale chyba
najbardziej kochałem wiolonczelę-…
- Wiolonczelę?
- Tak, wiolon-…
- A co to takiego ta
„wiolonczela”?
- Hm… - pogładził się
palcem po brodzie, rozglądając wkoło. Gdy napotkał wzrokiem kartki i ołówek na
moim stole, od razu zerwał się do nich i czym prędzej zabrał za szkicowanie.
Zaciekawiona powoli zgramoliłam się z łóżka i podeszłam bliżej, chcąc ujrzeć
jego dzieło.
Piotr narysował (raczej nie miał artystycznych uzdolnień…)
dziwny przedmiot. Do tej pory nie widziałam niczego podobnego. Wyglądem
przypominało to wypełnioną ósemkę z przyczepioną do niej deską, z dwoma
poziomymi kreskami.
- To są struny, tutaj
ślimak, gryf, nóżka… - wymieniał, kreśląc ołówkiem kolejne krzywe linie - …no i
tak ogólnie prezentuje się wiolonczela. Cudo, prawda?
- Taaaak, cudo… -
przysłoniłam usta dłonią, nie chcąc zdradzić mojego rozbawienia. „Artysta” był
wielce dumny ze swego najnowszego dzieła.
- Wiolonczela, czyli
instrument cudo. Daje nam cudowną muzykę, anielską. – rozmarzony westchnął
cicho, przejeżdżając palcami po kartce – Szkoda, że nie mogłem jej zabrać ze
sobą.
- Dlaczego zostawiłeś
ją w domu?
- Cóż… Jest trochę…
Za duża. Zabieranie jej ze sobą na wojnę nie byłoby dobrym pomysłem.
- Ale przecież już
uciekłeś od wojny, mógłbyś ją przynieść i mi pokazać!
Jego oczy zdawały się spochmurnieć, błękit nagle zszarzał.
- Ja uciekłem od
wojny, ale to nie znaczy, że wojny już nie ma.
**
Ile to już minęło,
odkąd Piotr zamieszkał w naszym domu? Sama nie wiem. Ale śnieg już dawno został
zastąpiony zielenią. Teraz mogłam częściej cieszyć się naturą, wychodząc na
spacery, nawet i parę razy w ciągu dnia. Moja znajomość z Piotrem dała mi
więcej sił do życia, pokazała, że jednak się nie myliłam, że coś tam jest. Nie
ważne, że nie mogę tego sama zobaczyć. Ważne, że nie przestałam w to wierzyć,
mimo wszystkich nagan ze strony Matki.
Tego dnia wybraliśmy się na… Jak to mama nazwała? Ach tak,
piknik. Na początku mieliśmy pójść we trójkę, ale tuż przed wyjściem
zrezygnowała. Z uśmiechem stwierdziła, że powinniśmy spędzić więcej czasu, ja i
Piotr.
Gdy tak siedzieliśmy otoczeni kwiatami i zielonością, a on
opowiadał o swoim dzieciństwie, o tym, jak zniszczył ulubioną sukienkę swojej
mamy i dostał za to niezłe lanie, zdążyłam uchwycić spojrzenie jego oczu. Teraz
zdawało się jeszcze wspanialsze. Ten czas spędzony w naszej wiosce zdecydowanie
mu pomógł. Najwyraźniej potrzebował tego ‘dobra’.
- Coś się stało?
Jego głos wyrwał mnie z błękitnego transu i ściągnął z
powrotem na ziemię. Najwyraźniej musiałam zbyt intensywnie wpatrywać się w jego
oczy i zapomniałam o wszystkim wkoło. Ale co miałam na to poradzić, ten odcień
przyciągał mnie jak nic innego…
Już bardziej przytomna, zaczerwieniłam się z zawstydzenia i
odwróciłam buzię w inną stronę, nie chcąc pokazać po sobie emocji. Blondyn
roześmiał się pogodnie.
- Spokojnie, nie
musisz się tak stresować. Jeśli nudzą cię moje opowieści, mogę zamilknąć. –
odezwał się, przymrużając z lekka oczy.
- A-a-ależ n-nie, są
b-bardzo c-c-ciek-kawe i-i… - jąkałam się straszliwie, wstrząsana emocjami. Do
tej pory nie zdarzało mi się tak bardzo przejmować czyjąś opinią na mój temat.
- Miło mi to słyszeć.
Wielce miło.
Poczułam, jak coś delikatnie muska moją dłoń. Kątem oka
zerknęłam w jej stronę i ujrzałam tam nie jedną, a dwie dłonie. Z czego ta
druga nie należała do mnie, tylko… Do Piotra.
- Cz-czy m-mogłabym…?
– spytałam niepewna, zerkając to na niego, to na moje drżące palce.
Uśmiechnięty pokiwał głową, a ja, starając się nie telepać, koniuszkiem palca
musnęłam jego dłoń. Nie wiedziałam, co powinnam robić dalej, ale najwyraźniej
ręka chciała mi pomóc i zdecydować za mnie. W powolnym tańcu tych niewinnych
zetknięć, nasze dłonie złączyły się, wtulone w siebie z czułością.
~Victoria Blanc
Bardzo dobry rozdział "Wiolonczeli"! Tak w ogóle to zastanawiam się, ile jeszcze masz zaplanowanych rozdziałów, bo jak tak się to czyta, to aż nie chce się uwierzyć, że dobrnęliśmy już do szóstego rozdziału! Co jest w tym poście najlepsze? Wydaje mi się, że dialogi, bo generalnie to ważne, żeby były one podstawą każdego opowiadania. Super, czekam na kolejny rozdział!
OdpowiedzUsuńGenialnie, genialnie i jeszcze raz genialnie. "Wiolonczela" chyba coraz bardziej zaczyna mi przypominać wszystko to, co Kate Moore stworzyła w "Skrzypku". Jednocześnie wydaje mi się, że są to zupełnie odmienne od siebie opowiadania, bo w końcu ty Victorio masz zupełnie odmienny styl wyrażania emocji niż twoja koleżanka po fachu. Cóż, można by tutaj mówić jeszcze długo, ale podsumuję to tylko tym, że ten rozdział jest po prostu świetny ;-)
OdpowiedzUsuń