- Hej, młoda damo! A
ty gdzie się wybierasz?
Piotr przerwał swoje wcześniejsze zajęcie (wypatrywanie
przez okno jakichkolwiek oznak życia na pokrytej śniegiem polanie) i podszedł
do mnie. Nadal nie mogłam przywyknąć do jego kroków- w odróżnieniu od tych maminych,
delikatnych, wydawały się nad wyraz ciężkie i twarde. Mam wrażenie, że koń nie
robi tyle hałasu przy chodzeniu…
- Muszę się
przespacerować, chociażby po domu. – odpowiedziałam, podnosząc się z łóżka– Nie
widziałeś może moich kapci?
- Nie, nie widziałem.
Nie pamiętasz, gdzie je ostatnio zostawiłaś? – spytał, unosząc jedną brew.
Westchnęłam cicho, rozglądając się wkoło. Zawsze zostawiałam je przy łóżku, ale
jakby wyparowały.
- Albo ktoś ukradł
moje cenne kapcie, albo same uciekły. – przeciągnęłam się z lekka i wyszłam z
pokoju, stawiając drobne, ostrożne kroki. Nie czułam się pewnie chodząc.
Czułam, jakby te nogi nie były moje. Kto wie? Może w nocy mi je przyszyto, a te
prawdziwe zabrano?
Podreptałam do pokoju dziennego, by tam odnaleźć moją zgubę
porzuconą przy misce z ubraniami do prania. Westchnęłam cicho po raz kolejny,
zmęczona tym krótkim spacerem. Jakoś nie miałam sił nawet na najmniejsze
podróże. Gdy zakładałam kapcie, uniosłam na moment swój wzrok, by natrafić na
spojrzenie współlokatora.
- Coś się stało, że
tak się wpatrujesz? – mruknęłam.
- Strasznie ciężko
oddychasz.
W pokoju nastała niezręczna cisza. Gapiłam się tak na niego,
nie mogąc wydukać ani słowa. Po kilku próbach udało mi się wymruczeć:
- Że niby co?
- Nie słyszałaś tego?
Strasznie ciężko oddychasz. – podszedł bliżej – Ostatni raz tak sapał mój
znajomy, gdy oderwało mu pół nogi i próbował doczołgać się do jakiegoś
bezpiecznego miejsca.
- O-der-wa-COOOO?!
- Aj, nie powinienem
był o tym mówić. Lepiej chodź. – bez pytania o jakiekolwiek pozwolenie, Piotr wziął
mnie pod ramię i zaczął ciągnąć w stronę pokoju.
- Co ty robisz?!
Chcesz mnie znowu zamknąć w tym więzieniu?! Mam już dość, chcę wyjść, chcę
wyjść! – zawodziłam, szarpiąc się najmocniej, jak mogłam. Nie wychodziło mi to
najlepiej- ospałe mięśnie odmawiały współpracy. Pozostało jedynie kocie
miauczenie, mające na celu zirytowanie chłopaka.
- Pani Matka będzie
wściekła, jeśli się o tym wszystkim dowie!
- Ale prooooooszę!
- Nie, nawet nie bła-
- PIOTR!
Zatrzymał się. Spojrzał mi prosto w oczy, jakby czekając na
wyjaśnienie. Przygnieciona przez błękitne oczy wpatrzone we mnie, zaczęłam
żałować, że posłusznie nie dałam zaprowadzić się z powrotem do ‘więzienia’.
- Więc… - zaczęłam
niepewnie.
- Więc? – po raz
kolejny uniósł brew. Do tej pory jeszcze nie widziałam człowieka, który by
potrafił unieść tylko jedną brew tak wysoko.
- Siedzę w tym pokoju
od miesięcy. Miesięcy? Może i lat. Rzadko kiedy wychodzę na zewnątrz. Bardzo,
ale to bardzo zależy mi na tym, by móc choć przez chwilę pobyć poza domem.
Ubiorę się ciepło, nie będę się zbytnio oddalać. Proszę… Choćby i na
kilkanaście minut. – złożyłam dłonie w błagalnym geście, drżąc z lekka. Ciszę
wypełniał tylko świst wiatru, wdzierającego się przez szpary w okiennicach.
Szu-szu.
Szuu-szuu.
Czekanie na odpowiedź wydawało mi się być wiecznością,
podczas gdy w rzeczywistości było to
może kilkanaście sekund.
- Dobrze.
**
- W sumie jak tak
teraz o tym myślę, to nasze ostatnie spotkanie było na zewnątrz…
- W sumie masz rację.
- Ech… - próbował
wyglądać na zdenerwowanego, ale słabo mu to wychodziło. Chyba nie mógł się
gniewać, widząc moją radość.
Szczerze powiedziawszy, polubiłam Piotra. Był niczym
kolorowa plamka na obrazie mej szarej rzeczywistości. Wydawał mi się bardziej
ludzki niż Matula. Był dość miły, spokojny. Ale nie mówił nic o sobie.
Podczas naszego spaceru, rozglądał się wkoło, często
zawieszając swój wzrok na mojej twarzy.
- Spokojnie tutaj. –
powiedział nagle.
- Rzeczywiście,
bardzo spokojnie.
- Szkoda, że w moim domu tak nie było.
- Twoim domu?
Mężczyzna westchnął cicho, przechylając głowę z lekka na
bok.
- Tak, w moim domu…
Jeszcze parę lat temu było dość dobrze. Wszyscy żyli sobie spokojnie. Ale nagle
paru wariatów wpadło na „genialny” pomysł i zniszczyło nasze życie.
- Wasze?
- No tak, nasze. –
spojrzał na mnie zdziwiony – No wiesz, moje, moich znajomych i ogólnie wielu
ludzi. Mimo wszystko, świat nie kończy się tylko na mnie. – mrugnął do mnie i
roześmiał się wesoło. Nie zdążyłam zapanować nad rumieńcem, który wykwitł na
mej bladej twarzy, więc musiałam przysłonić policzki dłońmi.
- Już nie
przesadzajmy… - wymruczałam zawstydzona.
- W tych czasach nie
można być nadto poważnym. Zbyt dużo ciężkich spraw nas otacza. – Piotr potarł
wierzchem dłoni swój nos i westchnął cicho, uwalniając z ust wąski obłok pary –
Chyba zostanę tutaj na dłużej. Mam wrażenie, że to miejsce jest wyjątkowe.
- Wyjątkowe? –
zdziwiona uniosłam brwi – A niby dlaczego? To tylko zwykła wioska…
- Zwykła wioska,
którą ominęła wojna.
~Victoria Blanc
Zanim przeczytałam ten rozdział, to nie ukrywam, że musiałam sobie przypomnieć wszystkie te cztery pozostałe i jedyną rzecz, jaką mogę powiedzieć o "Wiolonczeli" jest to, że dosłownie rozpływam się w tych słowach, które kierujesz do nas- swoich czytelników. Genialny rozdział, do niczego nie można się przyczepić. Między nami, to powoli chyba zaczynam zakochiwać się w postaci Piotra... :) Czekam na kolejne rozdziały!
OdpowiedzUsuńZ rozdziału na rozdział "Wiolonczela" staje się coraz to ciekawsza i lepsza. Fajne jest w tym opowiadaniu to, że nie używasz zbyt ciężkich słów jak na okres II Wojny Światowej, tylko starasz się, aby cała historia została przedstawiona w bardzo lekki sposób. Ten rozdział naprawdę bardzo mi się spodobał.
OdpowiedzUsuń